Miałem ze trzydzieści lat, gdy usłyszał o mnie świat, na You Tubie jest nasz klub. Kumpel amfę wniósł, przejrzałem na oczy że internet nas zjednoczy, internet nas zjednoczył. Odtąd już nie mogłem spać, w clubbing'owy gwar jak tornado rap się wdarł, i ja też chciałem grać, grać. Gdy mój ojciec z Berlina sprowadzał Mercedesa, ja maturę zdawałem na samych floresach. Bingo! Pierwsze wiersze co miały być miłosne przeobraziły się w pierwsze rymy w tamtą właśnie wiosnę. Nauka poszła w kąt, perkusja moim życiem. Pierwszy biznes, pierwszy Maluch nim wyciągłem w górę paluch. A w sobotnie noce była kokaina, nie szkolna dziewczyna. Jakże się chciało pić, radio Wawa dało żyć. Radio dawało żyć, pić. Radio Wawa dało żyć. Pić? Pić to znaczy żyć. Co? Było nas trzech ależ skąd, było nas w kapelach od za***ia, w każdym z nas inna mania, jedna nam przyświecała zajawka dojrzewająca buntów huśtawka, dojrzewająca huśtawka. W każdym z nas, w każdym z nas ta sama krew jak wilczy zew. W każdym z nas alkohol ten sam, po dziś dzień go w sobie mam. Tylko jeden przyświecał nam cel za kilka wiosen śmierdzieć groszem, za kilka lat zwiedzić świata szmat. Za kilka lat mieć u stóp wszystkiego w bród, kupić apartament, mieć Audi na stanie. Niecierpliwy w nas ciskał się duch aż spuchł. Ktoś dostał w nos, ktoś dostał w ryja, komuś panna zaszła w ciąże. Myślałem dogonie świat, jeszcze zdąże. Ktoś wyskoczył z okna, kogoś wsadzili za kraty, to byli moi ludzie, ja od życia zbieram baty. Wiele nas łączyło, wiele poróżniło, wiele. Wielu wzięło się za sport extremalny, seks analny. Za jedną tylko noc z Kate Moss każdy by dał sobie uciąć nos jak ZUS tnie wypłatę. Po zawale serca pożegnałem tatę, pożegnałem tatę. W pewną ciepłą noc jesienną. Pojechałem do niej (Fiat) Sienną, walę do drzwi, dzwonię dzwonkiem jednak byłem tylko pionkiem. Powiedziała mi że jest już po skrobance, znów jak pies byłem sam na skakance. Mój ból whisky podsycało ciągle było mało mało. Na odwyku czas trwoniłem: piłem, tańczyłem, ***iłem. W knajpie dla braw na głowie stawałem, po chińsku śpiewałem, nago często latałem. Pewnego dnia zrozumiałem że ja, że zerem jestem, odwdzięczałem się pieniędzmi, nie gestem. Słuchaj mnie tam tam... Moje marzenie się wypełniało albo tak tylko mi się zdawało, bo wchodząc do klubu lookam na barmana, łapię za mikrofon i rymuje dolara. Chwytam za mikrofon i rymuje do rana...
Zaloguj się, aby dodać komentarz. Nie masz konta? Zarejestuj się!
2 komentarze
marcin2013
Odpowiedz
clueey Plus
Odpowiedz Ocena 6/6
Brak komentarzy