środa, 31 sierpnia 2016

czwartek, 5 listopada 2015

Epilog

     Stałam z Mario na najwyższych trybunach stadionu, wpatrywaliśmy się w boisko, na którym trenowali pogrążeniu w swoich myślach Borussen. Robiło się coraz później i coraz zimniej co przy tej porze roku nie jest niczym dziwnym. Zaczęłam trzeć rękami, gdyż kostniały mi palce.
-zimno ci?-odezwał się Mario
-tak
-pójdziemy na kawę?-spojrzałam na niego podejrzliwym wzrokiem- jako kumple oczywiście-poprawił się
-zgoda, chodźmy.- ostatni raz ogarnęłam wzrokiem boisko i cały stadion po czym odwróciłam się i wyszłam. Poszliśmy do pobliskiej kawiarni, Mario zamówił sobie kawę, a pamiętając o tym, że ja kawy nie lubię mi zamówił czekoladę.
-Zu?- podniosłam wzrok- przepraszam za wszystko co przeszłaś przeze mnie, za to jak się czułaś...Głupio mi, że okazałem się dupkiem i to takim przed, którymi to ja chciałem Cię chronić...
-w porządku. To i tak już nie ma znaczenia...Nic już nie ma większego znaczenia- odpowiedziałam obojętnym głosem
-mam nadzieję, że dalej będę mógł cię wspierać
-no nie wiem... Postanowiłam wrócić do Polski i odciąć się od tego wszystkiego...- spojrzałam na niego wzrokiem bez emocji
-ale jak to?
-tak to, nic mnie już tu nie trzyma, a wręcz wszystko przypomina mi o Marco...
-a Nuri? Reszta Borussen?
-z Nurim jedynie postaram się utrzymać kontakt, co by nie było uratował mnie... A reszta nie wiem.. Poradzą sobie beze mnie.
-ale Zu, ja nie poradzę sobie bez ciebie
-dasz radę- podniosłam się, Mario zrobił to samo. Podeszłam do niego, później ostatni raz spojrzałam mu w oczy i dodałam: - zapomnij już o mnie... i o naszej relacji. Tak będzie lepiej..
- nie wiem dla kogo, ale postaram się. Co masz zamiar zrobić teraz?
-jadę na cmentarz, później lot do Polski...
-jesteś pewna, że chcesz wracać do Polski?
-tak..żegnaj.- dałam mu buziaka i ze łzami w oczach wyszłam z kawiarni.Podążałam zimną pustą ulicą, wiatr owiewał moją twarz i szyję. Owinęłam się ciaśniej szalikiem i spojrzałam przed siebie. Przez chwilę wydawało mi się, że widziałam Marco, ale to tylko tęsknota dawała się we znaki.
-kocham cię, ale daj mi żyć- powiedziałam w kierunku owego przywidzenia i się rozpłakałam. Po 10 minutach dotarłam na postój taksówek, wsiadłam do jednej z nich i bez zbędnych słów podałam adres.
- Rahm Strasse proszę.- przez całą drogę coś mnie męczyło, czułam się samotna, bo pomimo tego, że wokół było pełno ludzi to mi i tak brakowało tego wsparcia i zrozumienia, które dawał mi Marco...
-jesteśmy na miejscu- usłyszałam szorstki głos taksówkarza, spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem wzrokiem i zapłaciłam, po czym wysiadłam i udałam się na grób Marco. Przystanęłam i spojrzałam na zdjęcie widniejące przy imieniu i nazwisku.
-nawet nie wiesz jak cię kocham i jak mi źle bez ciebie. Tęsknię za tobą z każdym oddechem, tęsknię za tym jak mnie chowałeś w swoich ramionach, przed wszystkim co złe, jak po naszych kłótniach mnie pocieszałeś, za tym jak mnie kochałeś...Tęsknie za tym jak było. Nigdy nie pogodzę się ze stratą Ciebie- rozpłakałam się kolejny raz a po moim karku przeszedł chłodny dreszcz, to głupie ale czułam jego obecność. Jednak nie bałam się, wiedziałam że teraz już zawsze będzie miał na mnie oko i że na pewno i tak się spotkamy, że będzie na mnie czekał...
Postanowiłam już się zebrać, musiałam podjechać jeszcze do rodziców Marco i oddać im klucze od domu, bo prawdopodobnie będą chcieli go sprzedać.
         Teraz stałam już na lotnisku, myślałam o wizycie w domu rodzinnym Marco. Jego rodzice to wspaniali ludzie, powiedzieli, że bez przeszkód mogę tam mieszkać, ale nie mogłabym, za dużo rzeczy by mi o nim przypominało. Teraz muszę nauczyć się żyć na nowo...
Po odprawie zajęłam wyznaczone miejsce przy oknie. Popatrzyłam ostatni raz na panoramę mojego, mogłoby się wydawać, idealnego świata.
Opuszczam miejsce, którego nigdy nie zapomnę, miejsce w którym nauczyłam się życia...

                                                 *       *      *   KONIEC  *      *    *

od autorki: kochani moi, to była ostatnia notka.. Przyznam się, że trochę mi smutno, że to już koniec tego opowiadania, no ale wszystko kiedyś się kończy. Ważne jest by wiedzieć kiedy skończyć, żeby nie przesadzić. Ja uznałam że to już najwyższa pora by pożegnać się teraz z losami bohaterów. Być może pojawi się druga część opowiadania, ale na razie tego nie planuję. Jeśli jednak zdecyduję się na to, to na pewno was o tym poinformuję tu na blogu. Jeśli ktoś będzie miał jakieś pytania zapraszam do napisania mi wiadomości na maila: pmisiak09@gmail.com . Odpowiem na pewno.

Rozdział 43

          Parę miesięcy później z Marco było coraz gorzej. Codziennie widywałam go w gorszym stanie... Zaczęły się omdlenia i krwawienie z nosa. Strasznie się o niego bałam, przecież on jest moim całym światem, nie chciałam, żeby coś mu się stało.
         Była godzina 7:45, a ja już byłam na nogach, starałam się z dnia na dzień poszukiwać dla siebie nowego zajęcia, które oderwałoby mnie od zmartwień. Jednak z dnia na dzień to wszystko mnie wyniszczało, tak bardzo chciałam, żeby było jak dawniej, chciałam żeby Marco wyzdrowiał, nic jednak na to nie wskazywało, dlatego miażdżyło mnie to psychicznie, bo przebadanych zostało tyle ludzi, a jednak szpik od nikogo nie pasował.
        Usiadłam w ciemnym salonie i rozmyślałam nad tym wszystkim, aż nagle poczułam oplatające mnie ramiona Marco.
-znowu o tym myślisz?- zapytał całując mnie w szyję. Przez chwilę poczułam się tak jakby nic się nie stało, jakby Marco był zdrowy
-nie, po prostu martwię się...-spojrzałam na niego, a blondyn ukradkiem zajął miejsce obok mnie
-nie masz o co. Wszystko się ułoży i będzie dobrze, zobaczysz
-mam nadzieję..-po moich słowach Marco wstał i popatrzył na mnie z uśmiechem
-mój aniołek- powiedział i poszedł do kuchni. Ja również uśmiechnęłam się i podążyłam na nim- jakieś plany na dziś?-zapytał
-dzień przed telewizorem?
-chętnie..-powiedział, a ja stwierdziłam, że skoro mamy takie plany to zostanę w piżamie. Marco poszedł na górę wziąć leki, a ja zajęłam się zrobieniem śniadania.
Nagle usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła, nie zwlekając ani chwili pobiegłam na górę sprawdzić co z moim ukochanym. Zasłabł i rozciął sobie głowę... Przerażona tym, że tracił dużo krwi, złapałam za telefon i wezwałam pogotowie. Zjawili się dosłownie w 5 minut i zabrali nas do szpitala, tego samego, w którym zdiagnozowano u Marco białaczkę. Przez całą drogę płakałam i nie wiedziałam co się dzieje, byłam tak roztrzęsiona, że dostałam nawet leki uspakajające, po których wcale nie było mi lepiej. Dojechaliśmy na miejsce od razu zabrali Marco na sale, gdzie mieli mu zszyć głowę, jednak potrzebowano dodatkowych jednostek krwi, dlatego też do szpitala ściągnięto Mario. Ten przyjechał szybko i poddał się oddaniu krwi. Później siedział ze mną i mnie wspierał. Byłam mu za to wdzięczna... Było mi niewyobrażalnie ciężko patrzeć na zdenerwowanych lekarzy wychodzących z sali, gdzie znajdował się Marco. Ich zdenerwowanie nigdy nie znaczyło nic dobrego.
Po 4 godzinach siedzenia i martwienia się, wyszedł do nas lekarz.
-i jak panie doktorze?- poderwałam się z miejsca
-jego stan, pomimo tego, że to nie groźne dla innych ludzi, jest krytyczny...- uderzyła mnie pewna siła, a z drugiej strony uderzyło mnie coś tak realistycznego co nie pozwalało mi już myśleć, że to tylko zły sen..
-co z nim będzie?- włączył się Mario
-te 24 godziny będą bardzo decydujące w jego przypadku...- powiedział po czym oddalił się a my zostaliśmy w tej cholernej niepewności... Usiadłam spowrotem na plastikowych krzesełkach i pękłam, rozpłakałam się, bo wiedziałam że w każdej chwili mogę go stracić, bałam się tego wszystkiego, chyba najbardziej bałam się żyć bez Marco. Życie bez niego było by męką do końca życia.
-odwiozę cię do domu..- nagle z rozmyśleń wyrwał mnie głos Mario
-nie, ja tu zostaje.- odpowiedziałam i schowałam twarz w dłoniach
-proszę cię Zu, nic tu nie pomożesz a sama się osłabisz
-Mario proszę...-spojrzałam na niego proszącym wzrokiem, a ten tylko wzdechnął i na powrót usiadł obok mnie i dał do zrozumienia, że będzie przy mnie.
         Mijały godziny, byłam coraz bardziej wyczerpana ciągłym płaczem pomieszanym z napadami furii o bezsilności. Nadal nie wiedziałam co z Marco, pomimo że była już godzina 22 wiec jesteśmy tu od mniej wiecej 14 godzin. Mój mózg pracował coraz wolniej ze zmęczenia, ale w jednej sekundzie wszystko się zmieniło. Cała aparatura u Marco zaczęła wariować, piszczała tak bardzo. Lekarze natychmiast zbiegli się do sali Marco, a ja byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co się dzieje. Stałam i tylko patrzyłam na blondyna, który był bardzo blady i podopinany do kabelków. Było mi tak przykro widzieć go w takim stanie, jeszcze teraz lekarze którzy starali się mu pomóc. Zaczęłam krztusić się własnymi łzami, nie mogłam znieść widoku bezradnych lekarzy... Nie wiedziałam co zrobić, stałam raz przy szybie a raz przechadzałam się nerwowo po korytarzu, mijały minuty, które coraz bardziej odsuwały moją nadzieję. Byłam realistką, wiedziałam że długie niedotlenienie mózgu nie świadczy o niczym dobrym.
Nagle po kilkunastu minutach lekarze wyszli z sali, od razu do nich podeszłam, ale ich miny nie były radosne, zerknęłam na Marco, ale monitor był wyłączony. "Co się stało? Czy mój koszmar okazał się prawdą?" czekałam z resztką nadzieji na słowa lekarza, może jednak go odłączyli bo było dobrze i chcą mnie wrobić. Naiwność małej dziewczynki dała znać.
-przykro mi, robiliśmy co w naszej mocy...
-gówno prawda! Standardowy tekst! Gdybyście robili on by przeżył!
-wiem co pani teraz czuje...
-gówno pan wie! Nic pan nie wie... Nie wie pan tego co on dla mnie zrobił, jak bardzo mnie kochał!
-niech pani pójdzie się pożegnać i się uspokoi. A ja zadzwonię po rodzinę pana Reus'a .- wściekła weszłam do sali Marco, nagle cała złość ustąpiła i przerodziła się w załamanie... Nadal nie wierzyłam w to wszystko, nie potrafiłam doprowadzić tego do swojej świadomości. Złapałam go za zimną dłoń i na nowo się rozpłakałam...
- Marco... Nawet nie wiesz co się teraz ze mną dzieje...ja nie wiem jak to bedzie wygladało, nie chce żyć bez ciebie, bo to nie będzie to samo. I tak nie pokocham nikogo tak jak ciebie. Nigdy juz nie chce nikogo kochać. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie pod stadionem, byłeś taki roześmiany i rozbawiony. Jak spytałeś mnie czy możesz nazywać mnie już swoją przyjaciółką, pamiętam pierwszy mecz oglądany z ławki rezerwowych, pamiętam jak każdego dnia zbliżaliśmy się do siebie coraz bardziej, pamiętam jak pierwszy raz mnie pocałowałeś i nigdy tego nie zapomnę, nie chce tego zapomnieć. Nigdy nie zapomnę jak potrafiłeś rozumieć moje humorki i je znosić, nawet w trakcie choroby kiedy to ja powinnam znosić twoje. Tak bardzo już za tobą tęsknię, proszę cię powiedz, że to głupi żart, wróć tu do mnie. Błagam...
-niech pani już kończy... -do sali wszedł lekarz, który wywoł znowu u mnie złość,samo patrzenie na niego powodowało moją irytacje...
-kocham cię Marco. - powiedziałam po czym wyszłam z sali, pokierowałam się prosto na dwór ze łzami w oczach, Mario był tuż za mną. Dobrze wiedział, że nie radziłam sobie z emocjami i mogłabym zrobić coś głupiego. Mario odprowadził mnie do domu i chciał zostać jednak nie chciałam jego obecności, noe chciałam niczyjej obecności, dlatego Mario uszanował moją decyzje i poszedł.
Weszłam do pokoju gdzie Marco był po raz ostatni, na dywanie była jeszcze krew co już na powrót spowodowało u mnie potok łez. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, gdzie nie spojrzałam były wspomnienia, wszędzie widziałam sceny jak siedzieliśmy, śmialiśmy się, całowaliśmy, wygłupialiśmy... Cały dom był naszpikowany kłującymi wspomnieniami.
Podeszłam do szafy i wyjęłam jedną z koszul Marco, założyłam ją i usiadłam na łóżku pusto gapiąc się w drzwi, tak jakby zaraz miały się otworzyć i miałby wejść przez nie Marco. Teraz już byłam wyprana ze wszystkich emocji, byłam pusta, było mi obojętne co się stanie bo już nic gorszego nie mogło mi się przytrafić.
           Minął tydzień, cały ten czas spędziłam w domu Marco, w jego ubraniach a dziś jednak musiałam chociaż trochę się ogarnąć... Dziś był pogrzeb. Wstałam niechętnie z łóżka, związałam włosy w kucyk, nałożyłam czarną sukienkę i czarny płaszcz. Pod domem czekał już Nuri.
-jak się trzymasz? - zapytał kiedy tylko wsiadłam do auta
-dobrze...-skłamałam, chociaż i tak pewnie nie uwierzył. Spuchnięte oczy, wystające kości policzkowe, blada cera... Chyba nie tak wygląda osoba, u której jest dobrze... Dojechaliśmy na miejsce w zupełnej ciszy..
Msza trawała dość krótko, później zebraliśmy się na miejsce pochówku. Było naprawdę dużo osób, cała drużyna, ludzie z reprezentacji, rodzina, trenerzy, przyjaciele...
Stałam na samym przodzie, chciałam ten ostatni raz być blisko niego, ale teraz przyznam że nie ma gorszego uczucia niż te, kiedy trumna z kimś tak bliskim dotyka już ziemi. Wtedy zdajesz sobie sprawe, że już po wszystkim, że nic nie wróci do poprzedniego porządku, że musisz zaczynać nowy dzień bez tej osoby, wiesz że już nigdy nie będzie tak samo...
Bardzo chciałam wygłosić przemowę, ale łzy i tak gula w gardle doskonale mi to uniemożliwyły, wiec gdy wszyscy złożyli mi i rodzinie Marco kondolencje i gdy zostałam przy grobie już tylko ja, położyłam kartkę z tym co chciałam powiedzieć... Jeszcze długo potem siedziałam przy nim, rozmawiałam niby to monolog, ale wiedziałam że mnie słyszy. Wiedziałam że jest gdzieś niedaleko i spogląda na mnie, tylko to dodawało mi otuchy.
Kocham Cie i zawsze będę Cię kochać...
Powiedziałam i udałam się do domu...

                  *          *           *
Od autorki: w końcu jest, ale jaki smutny. Nie wiem co za wena przyszła ale natchnęło mnie na taki smut. Zauważyłam że nie było ostatnio komentarzy i zastanawiam sie czy jeszcze czytacie?
Pozdrawiam /Patty :3

środa, 14 października 2015

niedziela, 13 września 2015

Rozdział 42

        Obudziłam się przed 8:00 z okropnym bólem głowy, szybko narzuciłam na siebie dużą szarą bluzę, która leżała nieopodal łóżka i poszłam zrobić sobie kawę. Miałam nadzieję, że pomoże mi chociaż trochę na ten okropny ból.
Do kawy zrobiłam sobie jedną kanapkę, szybko uwinęłam się ze zjedzeniem i wypicie.Zaraz po tym jak wstawilam naczynia do zlewu poszłam się ubrać. Wybrałam najwygodniejsze czarne rurki, granatowy t-shirt i granatowe vansy. Na to wszystko założyłam kurtke. Zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam do szpitala. Kilkanaście minut później byłam pod szpitalem i nawet zaliczyłam niezbyt miłe spotkanie z kimś kogo się nie spodziewałam. Przed wejściem spotkałam Bett...
Zaniepokoiłam się, bo myślałam że między mną a Mario znów się zepsuje gdy tylko ona się pojawi, ale nie mogłam przecież pilnować go 24 godziny na dobę, poza tym ja nawet nie byłam pewna czy my jeszcze ze sobą jesteśmy. Postanowiłam jednak iść do Marco, bo prawdopodobnie był już gotowy do wyjścia. Chwilę później zostałam pokierowana do sali gdzie do wyjścia gotowy był blondyn.
-Marco, jak się czujesz?-spytałam od razu po wejściu do sali
-całkiem dobrze, może pójdziemy na jakiś mały spacer?- zaproponował z uśmiechem
-chętnie, dawno nie chodziliśmy na spacery...
-to zobacze jeszcze co u Mario i możemy iść. Chcesz pójść tam ze mną?
- wiesz Marco... Ja chyba jeszcze nie jestem gotowa, żeby się z nim zobaczyć, poza tym mijałam się z Bett przed szpitalem i nie wiem czy przypadkiem mu czegoś nie nagadała.
-rozumiem, to weź kluczyki i poczekaj w samochodzie, stoi tuż przy wejściu.
-okay- wzięłam kluczyki i wyszłam. Bez trudu znalazłam auto blondyna, otworzyłam je i zasiadłam za kierownicą czekając na mojego przyjaciela. Po około 15 minut ktoś zastukał w szybę, spojrzałam i uśmiechnęłam się i wysiadłam.
-lecimy na spacer?-zapytałam z uśmiechem
-odstawmy samochód do domu i pójdziemy, co Ty na to?
-okay- wsiadłam spowrotem do samochodu, jednak teraz zajmowałam miejsce pasażera.
W dobrej atmosferze dojechaliśmy do domu i nawet zrobiliśmy zakupy. Rozpakowaliśmy wszystko i postanowiliśmy wyjść. Pokierowaliśmy się w stronę pobliskiego parku, dawno tam nie byliśmy a dzisiejsza aura wręcz namawiała do spacerów. Rozmawialiśmy tak jak nie rozmawialiśmy już dawno, zrobiło mi się strasznie miło, pomimo moich zmartwień. Czułam tę bliskość i więź jaka między nami była. Nagle nastała chwila ciszy i Marco niespodziewanie objął mnie i lekko przyciągnął do siebie. Tak spacerowaliśmy w ciszy jeszcze przez chwile.
-wiesz co?-zagadnęłam
-hmm?
- ostatnio zdałam sobie sprawę z tego co w życiu jest ważne...
-więc co takiego?
-W życiu ważne jest to spojrzenie, jakim obdarowuje Cię ukochana osoba, ten uśmiech, który mówi Ci jak wiele dla Niej znaczysz, te słowa, które dają Ci pewność, że jesteś we właściwym miejscu na ziemi i nie musisz szukać innego by czuć się szczęśliwym. Ważna jest ta świadomość, że masz przy swoim boku osobę, która bez względu na to jakim człowiekiem jesteś, wspiera Cię i walczy o Twoje szczęście, bo jest tu dla Ciebie i Cię kocha. Ważne są te chwile, kiedy uświadamiasz sobie, że nie musisz już niczego szukać, że wszystko czego potrzebujesz jest tutaj, obok, na wyciągnięcie ręki. Ważne jest iść do przodu z podniesioną głową i nie przejmować się błahostkami, które nie jednego człowieka zwaliły z nóg. Ważne, żeby podnosić się po każdej porażce i pokazywać, że uczymy się na błędach, których drugi raz nie popełniamy. Ważne jest być sobą i cieszyć się z życia. Ważne jest, żeby nie zapominać kim się jest i jak wielką wartość w naszym życiu ma miłość. Ważne jest, żeby wierzyć w siebie, bo wiara jest pierwszym krokiem do osiągnięcia sukcesu, i zdobycia celu do którego dążymy.
-wow, zaskoczyłaś mnie. Pięknie to powiedziałaś.
-a wiesz co jest najlepsze?
-co?
-że miałam taką osobę obok siebie już od dawna, ale ja byłam ślepo zakochana w Mario..
-o kim mówisz?
-naprawdę nie wiesz? Mówię o Tobie...- Marco z niedowierzaniem spojrzał na mnie a w jego oczach pojawiły się maleńkie iskrzące się gwiazdki.
-ale.. Nie wiem co powiedzieć.. Zaskoczyłaś mnie, ale wiesz co.? Zawsze chciałem Ci powiedzieć, że Cię kocham.-usłyszałam to i byłam niewyobrażalnie zaskoczona. Myślałam, że to co było między mną a Mario było czymś wyjątkowym jednak teraz czuję, że był to jedynie przystanek między czymś pięknym. Wiem, że przy Marco nie spotka mnie żadna krzywda i że będziemy razem szczęśliwi.
-wiesz... Też Cię kocham.-zarumieniłam się lekko i wtuliłam w blondyna, a on objął mnie tak jak największy skarb na świecie. W końcu poczułam się naprawdę ważna i kochana. Pierwszy raz doświadczyłam szczerej i prawdziwej miłości. Teraz zapewne każdy uważa, że byłam z Mario bo był sławny i znany. Otóż nie, byłam z nim bo go kochałam, ale on był ze mną ze względu na to jak wyglądałam, jak presentowałam się w obiektywach paparazzich... A to co jest teraz między mną a Mario jest nasze i nie na pokaz. 
Teraz czuję, że ta miłość przetrwa wszystko, dosłownie i w przenośni i już nie interesuje mnie to czy komukolwiek się to podoba czy nie. Jestem szcześliwa i to teraz chyba najważniejsze.
        Spacerowaliśmy już od jakieś godziny, nagle przypomniało mi się że powinnam zapytać o wczorajszą wizytę w szpitalu.
-Marco? Są już wyniki czy możesz dać Mario swoją krew?
-nie, jutro wieczorem powinny być a co?
-nic, tak tylko pytam...-wspięłam się na palcach i go pocałowałam. Nagle zza alejki wyszło 3 dresów i to takich typowych dzikich dresów, nie ukrywam że trochę się ich przeraziłam, gdyż zachowywali się głośno i wulgarnie.
- ej kicia fajny tyłeczek, może pójdziesz się z nami zabawić? -usłyszałam od jednego z nich, ale udałam że to nie do mnie... -eee mała!
-daj jej spokój!- w mojej obronie stanął Marco, czego jednak pożałowałam bo owe dresy zawróciły w naszą stronę i już wiedziałam że szykują się kłopoty.
-taki kozaczek z ciebie blondasku?-popchnął Marco jeden z nich..
-zostaw go!-krzyknęłam, ale jeden z nich złapał mnie i trzymał tak że nie mogłam się ruszyć.
-tobą zajmiemy się później maleńka...
-spróbujesz ją tknąć a zaczniesz wybierać trumnę juz zaraz...-po tych słowach Marco oberwał, co prawda próbował się bronić ale bili go we dwóch, ja cała we łzach wyrywałam się tak, że tamten ledwo mnie utrzymywał...
Chwile później niedaleko alejek przechadzało się dwóch policjantów więc tamci szybko się zmyli, a ja uklękłam przy Marco, który był nieprzytomny. Zadzwoniłam po karatke i wpadłam w panikę.
        Po 30 minutach czekałam już w szpitalu na wieści w sparwie blondyna, lekarze co chwilę mijali się na korytarzu, byli strasznie poddenerwowani więc stwierdziałam, że nie będe im przeszkadzać i być może szybciej pomogą Marco. Z godziny na godzinę zaczynałam się coraz bardziej martwić bo żaden z lekarzy do mnie nie wyszedł i od jakiegoś czasu przestali nawet wychodzić z sali. Dopiero gdy traciłam już nadzieję otworzyły się drzwi i wywieźli Marco na łóżku, zabrali go do sali pooperacyjnej, poszłam za nimi bez namysłu, chciałam być teraz przy Marco. Przed wejściem zapytałam lekarza czy aby napewno mogę tam być, lekarz udzielił mi zgody więc bez zbędnego odwlekania weszłam do środka i usiadłam tuż obok łóżka. Chwyciłam dłoń mojego chłopaka i czekałam aż się obudzi.
Minęły 2 godziny i Marco powoli zaczął do mnie wracać, strasznie mi wtedy ulżyło, od razu złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach. Nie nacieszyłam się towarzystwem Marco długo bo wszedł lekarz i chciał rozmawiać z blondynem sam na sam, szybko więc wyszłam i kupiłam sobie kawę w automacie. Gdy wróciłam było już po rozmowie jednak Marco był jakiś przygaszony prawie nieobecny. Nie wiedziałam co się stało, więc zapytałam jednak powiedział że wszystko jest w porządku, dlatego też postanowiłam nie drążyć tematu....
           Kilka dni później Marco został wypuszczony do domu, oczywiście przyjechałam po niego i przygotowałam mu najlepsze danie jakie umiałam ugotować. Byłam zachwycona faktem, że blondyn czuje się już dobrze, jednak widziałam, że nadal coś go gryzie chociaż próbował tego po sobie nie pokazywać mi jednak to nie umknęło.
-kochanie, pożyczysz mi samochód pojechałabym do Ani bo chciała pogadać...
-jasne, trzymaj kluczyki. -podał mi pęczek kluczy i banknot -i zatankuj jak możesz-uśmiechnął się i mnie pocałował
-będe za 2 godziny, a ty leż i się nie przemęczaj.
-dobrze kochanie...
Szybko wyszłam i wrzyciłam torebke na tylne siedzenie, jednak spostrzegłam że wrzuciłam ją na jakieś papiery. Z ciekawości zajrzałam w nie i to co zobaczyłam zwaliło mnie z nóg i to bez dwóch zdań. "Rozpoznanie: u pana Marco Reus'a wykazano białaczkę". Czytałam ze łzami w oczach i czułam jak zawala mi się świat. Prawie od razu wróciłam do domu z hukiem i rzuciałam w Marco papierami.
-co To jest?!-pytałam ze łzami
-znalazłaś...
-a co?! Zamierzałeś to ukrywać?!
-chciałem lekko cię przyzwyczaić do tego że nie będzie tak samo...
-Marco do cholery jesteśmy ze sobą i takimi wiadomościami wręcz powinieneś podzielić się ze mną, nie sądzisz?
-przepraszam... W poniedziałek wyjeżdżam do kliniki do Monachium, bo tu nie potrafili rozpoznać stadium choroby, ale powiedzieli że to już nie są żarty...
-nienawidzę Cię!- krzyczałam i jednocześnie wtulałam się zapłakana w Marco.
-kochasz mnie, ale spokojnie wykrzycz się należy mi się.. - mówił gładząc mnie po włosach.
Nie spostrzegłam nawet w którym momencie zmęczona i wyczerpana zasnęłam w objęciach Marco.
                  ★           ★            ★
Od autorki: kochani wiem, że dawno nie było rozdziało ale mam w głowie kilka ważnych spraw, ale w końcu wzięłam się spowrotem za rozdziały i macie tu 42 jednak nie do końca jestem z niego zadowolona, ale cóż może wam przypadnie do gustu.
Pozdrawiam /Patty :3

sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 41

     Dojechałam do szpitala, w którym poznałam Nuriego. Od razu po wejściu pokierowałam swoje kroki na oddział gdzie przywożą nagłe wypadki, jednak nie wypatrzyłam nigdzie Mario. Spanikowałam. Szybkim krokiem zaczęłam szukać lekarza, który by mi powiedział gdzie jest poszukiwany przeze mnie brunet, w końcu natrafiłam na lekarza który jakiś czas temu opiekował się mną. Bez namysłu podbiegłam do niego i spytałam o Mario.
-teraz już leży w sali i jest po zabiegu- odpowiedział przyjaźnie
-w której sali?
-w dwunastce- odrzekł i oddalił się wolnym krokiem, a ja pokierowałam swoje kroki do wskazanej mi sali. Zauważyłam, że z Mario rozmawia lekarz, dlatego postanowiłam poczekać na korytarzu, aż panowie skończą rozmawiać. Po pewnym czasie na twarzy bruneta zauważyłam duże zaniepokojenie, zaryzykowałabym stwierdzenie że widziałam strach w jego oczach, ale nie wiedziałam o co mogło chodzić...
Po kilkunastu minutach lekarz wyszedł, a ja zebrałam się w sobie, żeby wejść do sali.
-Zu, przyjechałaś..
-jak widać- udawałam obojętną
-przepraszam, nie wiem co się ze mną stało... jestem idiotą.
-owszem, jesteś. I okay.- nadal udawałam nie wzruszoną całą tą sytuacją.
-kocham Cię...- powiedział po chwili krępującej ciszy,a mi zaszkliły się oczy, jednak nie zamierzałam pokazać słabości, nie teraz...
- co powiedział Ci lekarz?
-że niedługo wyjdę..
-o to dobrze... to ja już pójdę, potrzebujesz czegoś?
-twojej obecności...
-miałeś jej aż nadto, teraz niech Bett dotrzymuje ci towarzystwa. Szybkiego powrotu do zdrowia.
-odpowiesz mi tylko na jedno pytanie?- przytaknęłam mu skinieniem głowy- ale szczerze... kochasz mnie jeszcze?- patrzył na mnie z taką nadzieją w oczach,a ja chciałam mu powiedzieć, że tak i to bardzo, ale nie umiałam już ciągnąć tego dalej, za dużo było sytuacji z których z trudem się umiałam pozbierać. Dlatego postanowiłam zakończyć to teraz, wiem może to nie najlepszy czas, ale jak nie teraz to kiedy?
-to już nie ma znaczenia, to koniec...- spojrzałam na niego, a brunet miał łzy w oczach, ja teoretycznie też, mrugnęłam kilka razy, otarłam oczy i spróbowałam się uśmiechnąć, żeby dodać mu otuchy.
-wiem, zjebałem. Teraz płacę za to utratą mojego całego świata...- po jego słowach w moim gardle pojawiła się gula, której nie sposób przełknąć, spojrzałam na niego ostatni raz i wyszłam z sali mając łzy w oczach. Drżącym głosem wezwałam taksówkę, która zjawiła się pod szpitalem  w 5 minut i bez wahania podałam adres Reus'a. Całą drogę biłam się z myślami, nie wiedziałam czy powiedzieć wszystko Marco, czy może ignorować go po tej sprzeczce pod stadionem... Nie myślałam racjonalnie, ja w ogóle nie myślałam...
Byłam zbyt poruszona całą sytuacją a na dodatek dzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się imię  Sahina jednak nie miałam najmniejszej ochoty gadać teraz z kimkolwiek a co dopiero z Sahinem, który zasypałby mnie pytaniami i swoją troską. Najzwyczajniej w świecie nie było mi to teraz potrzebne, chciałam tylko w spokoju wrócić do domu, zamienić parę słów z Marco i zamknąć się w pokoju z samą sobą. Jednak złośliwość rzeczy martwych nie zna granic, akurat gdy chciałam być już w domu w centrum Dortmundu był korek, nawet nie sposób było go ominąć, pozostało czekać...
Po ponad godzinie stania w korku w końcu ruszyliśmy i w 10 minut pokonaliśmy drogę z centrum miasta do domu Marco, taksówkarz był bardzo wyrozumiały, widząc mój stan, nawet o nic nie pytał, ani nie próbował zagadywać. Po prostu odwiózł mnie w ciszy do domu, co jakiś czas zerkając w lusterko wsteczne.
Po wyjściu z taksówki, od razu pokierowałam się do domu, weszłam i zastałam Marco w kuchni.
-cześć.- rzuciłam niepewnie z lekką goryczą w głosie, blondyn od razu oderwał się od swojego zajęcia w kuchni i podszedł do mnie.
-przepraszam, za tamto już przeprosiłem Mario, to wszystko przez to, że jesteś dla mnie tak cholernie ważna i nie potrafię patrzeć jak ktoś cię krzywdzi i ...- przerwałam jego nieskładną wypowiedź
-csii Reus.. już dobrze...- posłałam mu uśmiech
-dobrze? nie gniewasz się?
-nie, Marco doceniam że się o mnie troszczysz i dla mnie zrobiłeś coś wielkiego bo broniłeś mnie nie zważając na to że to Twój przyjaciel, dziękuję. - dałam mu buziaka w policzek
-byłaś u niego...- powiedział i wiem że czekał na jakieś szczegóły z mojej wizyty w szpitalu.
- już nie jesteśmy razem..-powiedziałam po czym z moich oczu wydostały się pojedyncze łzy, szybkim ruchem dłoni starłam je i poszłam do pokoju na piętrze. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i położyłam się na łóżku nie mając siły nawet oddychać, co tam siła ja nawet nie chciałam już oddychać. Skończyło się coś co dawało mi tyle szczęścia przez te wszystkie miesiące, moja wielka pierwsza prawdziwa miłość. Bardzo mnie to bolało, ale wiedziałam też, że nic nie trwa wiecznie i w sumie byłam zadowolona że w ogóle było mi dane przeżyć coś takiego, przecież taka miłość zdarza się raz na całe życie...Chociaż nie, tu akurat nie mogłam mieć racji, gdyby to była taka idealna miłość to wcale by się nie skończyła. Powinnam zamknąć ten rozdział i zacząć nowy, ale jak? Wszyscy od urodzenia uczą nas jak kochać, a nikt nie powiedział jak przestać...To chyba jedno z trudniejszych zadań po skończonym związku. Przestań kochać, niby banalne, ale jakże trudne do wykonania w praktyce. Wszystko wtedy przypomina o ukochanej osobie, zapach unoszony przez wiatr, miejsca w których wspólnie się bywa, wspólni znajomi, piosenki, a nawet niektóre filmy... Moją małą agonię przerwało pukanie do drzwi
-idź sobie! chcę teraz być sama!- wrzasnęłam po czym schowałam twarz w poduszce
-nie chcesz...- Marco wszedł do pokoju, doskonale wiedział że nie chce być sama, wiedział że próbuję okłamać samą siebie i odizolować się od ludzi, ale on był typem osoby która nie pozwoli mi wpaść w bagno i zawsze będzie ciągnął mnie ku normalności, wyciągnie mnie z każdego syfu i za to jestem mu dozgonnie wdzięczna. Mieć kogoś takiego jak on to prawdziwe szczęście.- masz ochotę na coś do jedzenia?- zapytał troskliwie.
-mam ochotę się przytulić...-powiedziałam niczym małe dziecko, a Marco położył się i gestem rozkładających się ramion zaprosił do siebie. Bez wahania położyłam się obok, a jego silne ramiona zamknęły mnie w środku. W końcu czułam się spokojnie, poczułam się senna, nawet nie spostrzegłam kiedy zasnęłam...
    Poczułam jak ktoś delikatnie próbuje mnie położyć inaczej, otworzyłam oczy i sprawdziłam co się dzieje, to Marco wstawał cały w nerwach. Spytałam co się dzieje, ale powiedział że nic i żebym poszła dalej spać.
-Marco! powiedz o co chodzi.
-Dzwonili ze szpitala, że potrzebna jest krew dla Mario bo dostał krwotoku i to silnego i w dokumentach jest wpisane, że mamy tą samą grupę krwi. i jestem mu to winny.
-jedziesz oddać krew?
-tak.
-jadę z tobą.
-Zu połóż się... trochę się zejdzie bo to sporo krwi więc muszę zostać tam do rana...
-przyjadę rano, i bez sprzeciwów.
-dobrze a teraz śpij perełko. Dobranoc.- pocałował mnie w czoło
-uważaj na siebie i dobranoc. - uśmiechnęłam się słodko po czym na powrót położyłam się i zasnęłam.



                                                    *                             *                              *
od autorki: Witajcie, przepraszam za to że Was tak zaniedbałam z rozdziałami, strasznie mi wstyd ale postaram się do nadrobić. Brak rozdziałów był spowodowany małym brakiem motywacji ale myślę że dam radę nadrobić to wszystko i dodawać rozdziały co 2-3 tygodnie. Więc standardowe pytanie " jak się podoba rozdział?" :3
zostawiajcie komy i motywujcie :3  Pozdrawiam /Patty :3

wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 40

    Obudziłam się około 9:00, spojrzałam na Marco, ale jeszcze spał, dlatego chciałam delikatnie wysunąć się z jego objęć, tak żeby go nie obudzić. Uniosłam się lekko na łokciach i próbowałam wstać, ale w tym samym momencie Marco przebudził się i z rozbawieniem na powrót przyciągnął mnie do siebie, a ja mimowolnie się zaśmiałam.
-jak się czujesz?- zapytał z wyraźną troską w głosie
-fizycznie czy psychicznie?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- i tak i tak..
-fizycznie to mogłabym góry przenosić...
-a psychicznie?
-psychicznie czuję się jak śmieć...
-Zu... nie mów tak..
-pytałeś przecież jak się czuję...- nie wiedziałam, jak opanować to wszystko co wymknęło się spod mojej kontroli. Może to wszystko ma jakiś głębszy sens? Może ten wyjazd jest Mario potrzebny, żeby zrozumiał że to ja jestem tą jedyną i że chce spędzić ze mną resztę życia... Kogo ja próbuję oszukać?... Gdyby mnie naprawdę kochał, nawet nie pomyślałby o zostawieniu mnie i pojechaniu do Londynu... Do oczu zaczęły napływać mi łzy, które coraz mocniej piekły, dlatego wstałam i szybkim krokiem udałam się do łazienki. Po chwili usłyszałam ciche pukanie do łazienkowych drzwi, wiedziałam że blondyn się o mnie martwił i że chciał dla mnie jak najlepiej.
-powinnaś się z nim spotkać...-poradził zza zamkniętych drzwi
-nie mam na to siły..
- to że udasz że nie ma problemu, nie sprawi że on zniknie...
-wiem...- odpowiedziałam, otworzyłam drzwi i przytuliłam się do Marco, a on głaskał mnie delikatnie bo włosach i próbował jednak namówić mnie na spotkanie z Mario..Ostatecznie po kilku minutach zgodziłam się i poszłam przygotować śniadanie.
Stałam przy kuchennej szafce cała w nerwach i parzyłam kawę. Bałam się tego spotkania, bo gdzieś z tyłu głowy mniej więcej wiedziałam jak ono się zakończy, dlatego tak bardzo próbowałam uniknąć tego spotkania. Dobrze wiedziałam, że owo spotkanie, które ma się odbyć za 4 godziny zakończy wszystko co jest między mną a Mario... Znowu poczułam się przybita, rozdarta i nierozumiana, to wszystko tak z dnia na dzień przestało mieć dla mnie sens, a przecież jeszcze niedawno zrobilibyśmy dla siebie wszystko, teraz Mario nie przeskoczyłby dla mnie nawet kałuży. Podeszłam do dużego salonowego okna i pusto wpatrując się w przestrzeń przede mną zaczęłam wspominać to wszystko. Wypadek przed stadionem, spotkanie z Nurim, poznanie chłopaków z Borussi, poznanie Mario, nasza pierwsza rozmowa, spotkanie, pocałunek, rozstanie i powrót... zamieszkanie razem...później wspomnienia z Mario zaczęły się rozmazywać i ustąpiły miejsca wspomnieniom związanym z Marco. Nasze pierwsze spotkanie, na którym od razu rozumiałam się z Reusem od pierwszej chwili i jego pytanie "bo mogę już cię nazwać moją przyjaciółką, prawda?"to wywołało uśmiech na mojej twarzy, następne wspomnienia doprowadziły mnie do sytuacji w której byłam ja, Reus i Ann-Cathrinn. To ta sytuacja po której Mario był na mnie wściekły do granic możliwości, ale był Moritz który dał nam rozsądne argumenty na to że nie całowałam wtedy Marco i że to było ustawione. Teraz dotarłam do momentu bycia bardzo blisko z Marco i nadal zastanawiam się co mnie tak bardzo do niego ciągnie.
-ej wszystko w porządku?- z moich rozmyśleń wyrwał mnie głos Marco
-tak.
-stoisz tu jak słup soli od jakiejś godziny, chyba się martwię..- uśmiechnął się i zaczął zapinać srebrny zegarek
-za 3 godziny widzę się z Mario...
-jednak?
-yhym..
-nie wyglądasz na zachwyconą.?
-bo nie jestem.
-chcesz o tym pogadać?
-nie, masz trening poza tym. Więc zostaw mi klucze i leć- spróbowałam się uśmiechnąć, żeby zapewnić go że nic głupiego nie przyjdzie mi do głowy
-czuję że powinienem zostać- spojrzał mi głęboko w oczy- powiedz o co chodzi..martwię się- posmutniał i usiadł na stojącej obok kanapie robiąc mi miejsce obok siebie.
-bo to trochę trudne do wytłumaczenia i chyba tylko ja jestem w stanie to zrozumieć..- spojrzałam na niego po czy odwróciłam wzrok a on delikatnym ruchem podniósł mój podbródek i patrzył z czułością w moje oczy, nie umiałam mu się oprzeć i złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach, na moim ciele w kilka sekund pojawił się przyjemny dreszcz.
-też nie umiem tego wytłumaczyć, ale czuję coś do ciebie...
-czuję się strasznie...
-bo?
-bo niby jestem jeszcze z Mario, a wczoraj to co między nami się wydarzyło... czuję się jak puszczalska..- teraz przytuliłam Marco i rozpłakałam się- nie jestem tak...
-wiem i nie możesz myśleć nawet o takim czymś... Tobie po prostu potrzebny jest facet, który będzie widział w tobie księżniczkę a nie lalkę do pokazywania światu... Może źle to ująłem, bo Mario naprawdę Cię kocha i nigdy o nikogo nie starał się tak jak o Ciebie, ale może to zabrzmi brutalnie ale on szybko się nudzi uczuciami... i to nie twoja wina, że szukasz kogoś kogo będziesz pewna..
-dziękuję Marco...idź bo się spóźnisz.
-już dobrze, idę, widzimy się wieczorem.- blondyn wstał, pocałował mnie w czoło i wyszedł na trening a ja zostałam i bezwładnie położyłam się na kanapie i rozmyślałam o tym co powiedział Marco. Miał rację, szukałam tego ciepła którego brakowało mi ze strony Mario, ale może on po prostu nie umie być w związku, więc czego ja od niego wymagam? Postanowiłam się zwlec z kanapy i przygotować na spotkanie z Mario.
Postanowiłam założyć czarne  rurki, biały t-shirt, ramoneskę i czarne roshe run'y. O 16 byłam gotowa do wyjścia, obliczyłam że na dojazd potrzebuję 30 minut, a z Mario jestem umówiona na 16:40, dlatego zadzwoniłam po taksówkę i ze zniecierpliwieniem wypatrywałam owego pojazdu przed domem. W końcu po 15 minutach zjawiła się, dlatego czym szybciej udałam się do taksówki i podałam adres, a dokładniej powiedziałam "pod Signal Iduna Park poproszę.". O tej godzinie nie mogłam uniknąć korków, dlatego spóźniłam się i zastałam już czekającego Mario. Serce zaczęło walić mi jak oszalałe a nogi odmawiały posłuszeństwa, głos ginął gdzieś w moim gardle... I jak ja miałam to powiedzieć? tak zwyczajnie " Mario nie wyszło nam, to koniec... wracaj do Bett.." no przecież to nie mogło mi się udać...
-cześć.- powitałam go chłodno podchodząc do niego. Miałam taką ochote podejść i przytulić się do niego, ale musiałam zachować ten dystans, tak miało być łatwiej...
- cześć..- odpowiedział lekko zachrypniętym głosem, stwierdziłam że to przez kaca.- więc porozmawiamy?
-po to tu przyszłam... Więc co chcesz mi powiedzieć?
-że cię kocham i nie wybaczę sobie tego jeśli cię stracę...
-trzeba było pomyśleć o tym wcześniej...zanim...-czułam jak rośnie gula w moim gardle- zanim stwierdziłeś że polecisz do Londynu sam...
-Zu zrozum że potrzebuję czasu... pojawiła się Bett tak nagle i to nie jest takie proste!
-zaprzeczasz sam sobie! powiedziałeś że nie wybaczysz sobie jeśli mnie stracisz, a ja nie widzę innego wyjścia niż to że miałabym powiedzieć że to koniec!
-nie rób tego!
-nie dorosłeś żeby być w prawdziwym związku...
-pewnie Reus dorósł...- uśmiechnął się wymownie
-wydaje mi się że w pewnych kwestiach jest bardziej męski niż Ty!- tych słów pożałowałam zaraz po ich wypowiedzeniu. Mario stracił nad sobą kontrolę, a później czułam już tylko piekący ból na swoim policzku. Uderzył mnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Mario po tym jak doszło do niego co się stało, zaczął mnie przepraszać i zapewniać że już nigdy więcej to się nie powtórzy, ale ja przez łzy wykrzyczałam że to koniec.
Po tej sytuacji, ze łzami w ochach pobiegłam na stadion gdzie był Marco i reszta Borussen. Gdy tylko weszłam zalana łzami i z czerwonym śladem na policzku Marco od razu do mnie przybiegł nie zważając na słowa trenera.
- co się stało?!- denerwował się blondyn a gdy tylko mu opowiedziałam o sytuacji on wybiegł ze stadionu, później usłyszałam jak krzyczy na kogoś. Zawołałam Nuriego i poprosiłam żeby poszedł do Marco bo ten raczej nie będzie przebierał w środkach i dla jednego z nich skończy się to nie najlepiej. Wyszłam z Sahinem przed stadion i w tym momencie Marco wymierzył Mario uderzenie w nos, brunet nawet się nie bronił. Sprawiał wrażenie, że wie iż mu się zasłużyło. Raz po raz Marco wymierzał ciosy leżącemu na ziemi brunetowi.
- Marco! Przestań!- krzyknęłam i podbiegłam do nich- proszę, zostaw już go...- spojrzałam na blondyna powiedziałam to już błagalnym tonem. Uklęknęłam obok głowy Mario i starałam się ją podtrzymać. Ze łzami w oczach patrzyłam na poobijaną twarz Mario.
-nie płacz księżniczko, należało mi się...- powiedział po czym stracił przytomność, a ja wpadłam w histerię i zaczęłam krzyczeć by wezwali pogotowie. Po paru minutach karetka zabierała już Mario, dowiedziałam się do którego szpitala go odwożą i postanowiłam tam pojechać.
-zadowolony z siebie?! Jak mogłeś tak potraktować przyjaciela?!- wydarłam się na Reusa a ten ze spokojem w głosie odpowiedział:
-tak samo jak on mógł potraktować ciebie, poza tym mówiłem że dopóki przy tobie będę nikt cię nie skrzywdzi....
-mam dość jade do niego!
-Zu!...- próbował mnie zatrzymać ale nie zważałam na to. Szłam zdeterminowanym krokiem na postój taksówek. Po kilkunastu minutach jazdy znalazłam się w owym szpitalu....


                                   *                               *                                *
od autorki: Cześć! Witajcie! wróciłam z rozdziałami i mam nadzieję że ta przerwa mi coś dała (więcej weny) i mam też nadzieję że nie straciłam czytelników :3 Także komentujcie, czytajcie i zaglądajcie. Natępny pojawi się w przeciągu 2 tygodni. Pozdrawiam /Patty :3