niedziela, 9 lutego 2014

Inforrrmacja #10 - 1.000 wyświetleń!

Witam Was, kochani, witam serdecznie! Dość długo mnie nie było. Powód:
nr 1: ferie u babci, gdzie była awaria sieci ;P
nr 2: zeszły tydzień miałam zawalony nauką (w końcu trzeba zagonić do czegoś lenia :P)

A teraz ja biedna się rozchorowałam :(...

Ale, ale! Przechodzę do rzeczy: 1.009 WYŚWIETLEŃ!!! Blog istnieje niecałe 8 miesięcy - nie wiem czy to dobry wynik, czy zły - i tak się cieszę, że dobiłam tego tysiąca! ^^


Tyle ode mnie ;). Do zobaczenia w następnym poście!

Kasia

PS Sorki, że obrazek po angielsku, ale przyzwyczaiłam się już, bo w DrawCast tylko tak się można porozumiewać ;) :P



czwartek, 23 stycznia 2014

Inforrrmacja #9 - Aktualizacja bloga

Zmiana wyglądu (po raz kolejny ;p), mam nadzieję, że na lepsze :). Dodałam zakładkę "Biel" pod nagłówkiem. Myślę, że odnajdywanie postów na blogu dzięki temu będzie łatwiejsze. W miarę rozwoju zdarzeń w innych opowiadaniach, będę dodawała kolejne podstrony do nich wysyłające. Aha! Blog zaktualizowany! :D

Zapraszam do czytania "Biel" - część 6.! Historia się rozkręca... :)
*   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *   *
Kasia

wtorek, 21 stycznia 2014

Biel - część 6.

     Zauważam, że tu, na parterze jest trochę chłodno. Biorę z ganku bluzę i idę do kuchni. Biorę z lodówki jogurt i musli, a z szafki jabłko, pomarańczę i dwie mandarynki. Wiem, wiem. Nie powinno się jeść owoców na noc, ale co poradzę, że jestem głodna? Siadam przy stole i zaczynam jeść. Jest całkiem cicho. Nie. Nie całkiem. Znowu ten cholerny zegar. Trudno, zdzierżę. Jestem zbyt leniwa, żeby pójść z jedzeniem do innego pokoju.
     Nagle z salonu dobiega mnie głośne chrapnięcie. Podskakuję ze strachu, ale zarz nie mogę powstrzymać napadu śmiechu. Nie wiedziałam, że Radek chrapie.
     Nachodzi mnie myśl. Może ja jestem... zła? Nie no, to to na pewno. W końcu zabiłam dwóch facetów i niehumanitarnie pochowałam rodziców. Z tymi dwoma oprychami jeszcze nie wiem, co zrobię... W każdym razie. Czy ktoś dobry (nazwijmy to tak) tak "po prostu" przeszedłby śmierć rodziców? Kit z rodzicami. Śmierć czworga ludzi we własnym domu? Cóż, ja tylko posprzątałam i zastanawiam się, co zrobić z "fantami"... Nie, to z pewnością nie jest normalne. W tym momencie mogę wszystko zwalić na mamę - skoro daje dziecku dziwne imię, musi się liczyć z tym, że będzie mieć dziwną córkę. No i ma. Kto daje na imię Flawia? "To imię ma pozytywny wydźwięk!" - sru-tu-tu-tu majtki z drutu. Ta, akurat. Nienawidzę tego imienia. Zawsze podobało mi się imię Barbara. Baśka. Baśka miała fajny biust...
     Słyszę walenie w okno. Tak, jakby ktoś chciał wybić szybę w sypialni rodziców. Z salonu dochodzi mnie niemrawy głos Radka:
     - Co ty wyprawiasz, Fla... Bacha...?
     - Ćśśśśśśś...
     Gaszę światło i wyciągam swój telefon z dość jasnym wyświetlaczem. Nie chcę, na wszelki wypadek, rzucać się w oczy w jaskrawym świetle halogenów, ale nie chcę też się zabić o własne nogi.
     Dudnienie w okna narasta. Radek już siedzi czujny na kanapie. Nagle coś do mnie dociera.
     - Kur... źwa.
     - Co? - Szepcze do mnie zaniepokojony.
     Rzucam mu spanikowane spojrzenie.
     - Zwłoki. - Robi wielkie oczy. - Leżą. Przed domem.
     Widzę w słabym świetle padającym z komórki, jak Radek porusza ustami niemo przeklinając.
     Podchodzę do niego na palcach.
     - Ale dlaczego ten ktoś chce wejść z tyłu domu?
     Pokręcił głową, dając mi do zrozumienia, że wie tyle, co i ja.
     - Musimy się stąd wydostać.
     - Chodźmy na górę, wyjdziemy na dach.
     - Oszalałaś?! Nie lepiej po prostu wyjść tu oknem lub, najzwyczajniej, drzwiami?
     - Nie.
     - Dlaczego?!
     - Bo to by było "po prostu" i "najzwyczajniej", a ja jestem gorąca dziewczyna i lubię adrenalinę, a skoro adrenalinę to i chodzenie po dachu. Pomyślałeś czasem, że od razu, jeżeli to gliny, sprawdzą okolicę? Nie zdążymy odejść daleko.
     - A siedząc na dachu, znajdziemy się w impasie!
     - To fakt.
     - Po prostu skacz przez okno!
     Dźwięk pękającego szkła i odłamków spadających na podłogę.
     - Nie ma mowy. - Ciągnę Radka po schodach do góry.
     - Ty idiotko.
 
                                                *   *   *   *   *

Wy też tak kochacie dialogi? ;) W końcu wróciło trochę akcji, prawda?

Kachna

czwartek, 26 grudnia 2013

Biel - część 5.

     Co prawda, wykopałam już wcześniej dość głęboki dół, ale im głębszy, tym lepszy. Tak więc, kopiemy już z Radkiem dobrą godzinę. Rów ma już półtora metra. Mówię, że już wystarczy, ale mój kochany mądrala twierdzi, że: "Im głębszy, tym lepszy". Właściwie, to COKOLWIEK bym powiedziała, on zawsze odpowiada "Im głębszy, tym lepszy". Nie mam bladego pojęcia, czy chce mnie tym zirytować, czy też najzwyczajniej w świecie mnie nie słucha i ma gdzieś, co ja mówię.
     A im bardziej przekonana jestem, że chodzi o tę drugą możliwość, mój nastrój upodabnia się do tego wspomnianego w opcji numer 1. Ciężko jest mi opanować irytację, ale w końcu się hamuję.
     Rzucam łopatę na ziemię. Radek, słysząc jak upada z łoskotem, przestaje kopać i patrzy na mnie pytającym wzrokiem. W ten oto sposób zostaję ponownie wytrącona z równowagi. Odezwać się - nie odezwie, ale jak przestałam kopać, to się przejmuje, że robota zwalona na niego!
     Stwierdzam, że jestem głupia i niewdzięczna, słysząc jego zatroskany głos:
     - Zmęczona jesteś? Może odpocznij, bo trochę tu jeszcze zostało... - Radek zagląda do dołu. - W nocy jest dużo chłodniej niż w dzień. Może pójdziesz do domu i napijesz się czegoś ciepłego?
     - Chodź ze mną, zaparzę herbatę. - Patrzy na mnie tak zdziwiony, aż chce mi się śmiać. I faktycznie, wybucham śmiechem. - Chyba nie myślisz, że ja sobie pójdę, a ty będziesz harował za mnie?
     Radek się uśmiecha (co za niebywałe zjawisko! - nie widziałam go od zakończenia roku szkolnego), rzuca swoją łopatę obok mojej i biegnie za mną do domu.

     Woda już się zagotowała i właśnie parzę herbatę. Torebka musi leżeć we wrzątku dokładnie sześćdziesiąt dwie sekundy, następnie trzeba wsypać do kubka pół łyżeczki cukru, odczekać trzynaście sekund i zamieszać trzydzieści siedem razy. Matka chyba by się przewróciła w grobie, gdybym wykonała jakąś czynność nie w tej kolejności lub gdybym pomyliła liczby! Radek gapi się na mnie z krzesła, jakbym odprawiała jakiś mroczny rytuał.
     - Co? - pytam się go, a on patrzy na mnie, potem na nasze kubki z herbatą. - Ach, o to ci chodzi! - Dla mnie te wszystkie procedury są zupełnie naturalne. Dopiero widząc wyraz twarzy Radka zdaję sobie sprawę jak to komicznie musi wyglądać (zwłaszcza, że sekundy liczę na głos, żeby się nie pomylić).
     Herbata wypita, ale wciąż siedzimy z ciepłymi kubkami w dłoniach. Patrzymy na siebie. Często to robimy po prostu z nudów.
     - Przecież to nie ma znaczenia, ile razy zamieszam herbatę albo czy to zrobię łyżeczką srebrną czy metalową... - mówi do mnie z wyrzutem i takim zawodem w głosie, jakby jego świat runął. Powstrzymuję śmiech.
     - Mama by się dała zabić za złotą łyżeczkę do herbaty. - Mija chwila zanim pojmuję własną aluzję i zaczynam się śmiać.
     - Kurde, ty jesteś z jakiejś czarnoksięskiej rodziny! Może jeszcze mi powiesz, że latasz na miotle i składasz ludzi w ofierze?
     - Nie umiem latać debilu, ale to drugie stanowczo tak.
     Obydwoje wybuchamy śmiechem. Radek przestaje wcześniej ode mnie, wstaje od stołu i podchodzi do okna. Jego twarz odbija się w szybie i widzę, że patrzy na zwłoki dwóch obcych mężczyzn leżących między domem, a lasem. Ja też wstaję. Wychodzę z pokoju pod pretekstem potrzeby skorzystania z łazienki. Chowam się obok wejścia do kuchni. Radek wzdycha i podchodzi do stołu tak, że mnie nie zauważa. Odsuwa sobie krzesło i chce usiąść. Podchodzę szybko i odsuwam mu krzesło. KABUM! I leży Radeczek zszokowany i bezradny na podłodze.
     Duszę się ze śmiechu. Nie... Nie mogę. Zaraz mi chyba przepona pęknie! Padam na ziemię obok niego (po drodze słyszę "Ty małpo!") i obydwoje tarzamy się ze śmiechu po (na szczęście, już czystej) podłodze.

     Siedzę na kolanach Radkowi, całujemy się. Po prostu płonę. Cała płonę. Rzucam go na kanapę i...

     Boże słodki! Jakim cudem coś takiego mi się przyśniło?! Pffff... Idę na odwyk. Mamusina herbata zawsze miała jakieś skutki uboczne. Rany, co za koszamr... ze niby ja i Ra... Nie, nie...
     Zaraz, skąd się wzięłam w swoim pokoju? Pamiętam tylko, że potem poszliśmy dalej kopać ten prowizoryczny grób... Schodzę na dół po schodach. Zapach zgnilizny już prawie całkiem się ulotnił, ale wciąż zajeżdża trupem. Zapalam lampę w przedpokoju. Snop jej światła oświetla częściowo salon. Coś się tam rusza. Podskakuję lekko z zaskoczenia i strachu. Pfffff... Nie. To Radek śpi na kanapie. TEJ kanapie. Jezu, muszę wyprzeć ten sen z podświadomości.

************

Wszyscy razem hip, hip, hurra! dla mnie! W końcu napisałam 5. część Bieli - tak długo i (mam nadzieję) cierpliwie wyczekiwaną. Jak możecie zauważyć, do naszej historii doszedł nowy wątek. Lecz tylko ja wiem, czy ten wątki przetrwa, czy przepadnie. Jeden mówi "coś się święci", ja mówię "żebyś się nie zdziwił" :D.
Jestem bardzo zadowolona z tej serii. Jakby tak spojrzeć na nią nie pod kątem "opowiadania na bloga", to mógłby być ciekawy materiał na książkę, nie sądzicie?

Kachna

   
   

Pewnej nocy, w pewnym mieście...

     Pies przechadza się spokojnie ciemną, mokrą uliczką. Z daleka przed nim majaczy mrugająca uliczna lampa. Zwierzę węszy przy budynkach i śmietnikach - przez cały dzień czarne psisko włóczy się wygłodniałe po mieście. Wyczuwa coś i wchodzi w wąską, prostopadłą do uliczki, ciasną szczelinę między domami.


                                         
     Kobieta bardzo późno wraca dziś z pracy. Wzięła nadgodziny, bo jej konto bankowe i portfel stają się coraz bardziej puste z miesiąca na miesiąc, podczas czynsz z miesiąca na miesiąc rośnie. Cóż... Takie czasy.
     Jej dom jest tuż za rogiem - musi tylko przejść przez ciemną uliczkę. Nienawidzi tędy chodzić po zmroku, no ale co niby ma zrobić? Skręca za latarnią i wchodzi w mroczną alejkę. Przed sobą widzi czarnego, wychudzonego psa. "Pożal się, drogi Boże", pomyślała przechodząc obok znikającego w szczelinie kundla.
     Do domu ma jeszcze tylko parę kroków, gdy nagle słyszy rozrywające serce skamlenie, a potem głuchy łoskot.
     Kobieta kłóci się ze sobą. Zobaczyć co mu się stało, czy lepiej zostawić tę uliczkę za sobą? Biedne psisko... Biedna ja w nieoświetlonej, niebezpiecznej uliczce!
     Wchodzi do mieszkania i zamyka się w nim na wszystkie spusty.

     Pies przechadza się spokojnie ciemną, mokrą uliczką. Z daleka przed nim majaczy mrugająca uliczna lampa. Zwierzę węszy przy budynkach i śmietnikach - przez cały dzień bure psisko włóczy się wygłodniałe po mieście. Wyczuwa coś i wchodzi w wąską, prostopadłą do uliczki, ciasną szczelinę między domami.

     "Jeżeli nie dostanę podwyżki i będę musiała codziennie tędy chodzić, to chyba szlag najjaśniejszy trafi moją psychikę! To dopiero drugi dzień, a mnie już dopada szaleństwo!". Kobieta ponownie skręca w uliczkę, gorączkowo szukając w torebce kluchy do mieszkania. Zatrzymuje się, żeby się nie przewrócić idąc z głową w torebce. Słyszy kroki, więc szybko podnosi wzrok i omiata nim wszystko wokół siebie. Widzi psa. Czy to ten sam co wczoraj? Nic mu nie jest? Nie. To nie on. Ten jest jaśniejszy. Bury, nie czarny.
     Kobieta zanjduje klucze, przechodząc obok znikającego w szczelinie kundla.
     Do domu ma jeszcze tylko parę kroków, gdy nagle słyszy rozrywające serce skamlenie, a potem głuchy łoskot. Tym razem bez wahania kieruje się do miejsca, w którym zniknęło psisko. Wchodzi zza rogu w wąską szczelinę, skąd dobiegło wcześniej wycie zwierzęcia... I serce podskakuje jej do gardła z przerażenia. Widzi...

Ciąg dalszy nastąpi...