środa, 27 września 2017

"Wolontariusz" Rozdział 5

Wszystko zaczęło do mnie docierać w zwolnionym tempie.
Bal w podstawówce. Dziwny chłopak chodzący za mną od około połowy 4 klasy. Czyjeś wstawiennictwo w starej sprawie z gimnazjum o pobicie ucznia.
Wtedy jeszcze nie rozpoznawałem go aż tak dobrze. Ale dziś, stojąc w jego pokoju, patrząc na te zdjęcia, już wiedziałem, kto ciągle ratował mi dupę przed problemami.
- To byłeś Ty...? - powiedziałem łamiącym się głosem, nadal patrząc na zdjęcie z balu.
- No... Tak. To byłem ja. - odparł, patrząc gdzieś na ścianę. - I wtedy, gdy rzekomo kogoś pobiłeś...to też byłem ja. Nawet jeśli wiedziałem, że to rzeczywiście możesz być Ty, udawałem, że to na pewno nie mogłeś być Ty, bo przecież byłeś gdzieś indziej. Już nie pamiętam, co dokładnie im powiedziałem...
Byłem wręcz przerażony. Kurwa, ja prawie sikałem ze strachu! Rozumiem, że chciał tańczyć z tą dziewczyną, bo była ładna. Rozumiem, że za mną się wstawił, choć nie wiem sam już, gdzie wtedy rzeczywiście byłem i czy rzeczywiście ktoś dostał w mordę. Rozumiem nawet, że za mną chodził w podstawówce.... Ale po chuj on to robił?! Tego jednego nie byłem w stanie zrozumieć ani trochę.
- Dobra.... Spoko, ale po cholerę to robiłeś...? Nie wiem, chcesz zadośćuczynienia za rozwaloną rękę czy jak...?
- Nie po to.... Ja... Ech, to wcale nie jest takie łatwe jak się wydaje. - głos mu się załamał, potrząsnął głową, opierając ją na dłoniach.
- Nie zrozumiem, jeśli mi nie powiesz wprost! Pamiętaj, że mają mnie wszyscy za debila! - krzyknąłem, coraz bardziej wkurwiony.
Patrzyłem na niego z coraz większym naciskiem z głupią nadzieję, że może chociaż podniesie głowę i na mnie spojrzy. Nie robił tego. Co więcej, zaczął płakać. Początkowo cicho i myślałem, że to jakieś szmery za oknem czy coś w tym stylu. Ale w momencie uświadomienia sobie, co to za dźwięki i skąd dochodzą...sam nie wiedziałem, co już mam robić. Udawać chuja i że nic nie widzę? Czy może podejść i spróbować go jakoś pocieszyć? Tylko jak to zrobić? Nie powinienem w ogóle nawet myśleć o jakimkolwiek pocieszaniu go. Nie rozumiem nic z całej tej sytuacji... A przynajmniej tak było do momentu, gdy wszystko pokazało mi się w pełnej oczywistości.
- Ty... Ty jesteś we mnie zakochany...
Uniósł głowę i spojrzał na mnie swoimi zapłakanymi oczami. Czerwone policzki. Cieknący nos. I wszędzie te łzy. Spojrzał na mnie ze strachem i nadzieją zarazem w oczach. Że w jakiś sposób również coś do niego czuł. Albo ze względu na bezgraniczną wdzięczność za ratowanie mi tyłka tyle razy, zrobię cokolwiek będzie chciał.
Rzeczywistość miała się kompletnie inaczej. Czułem się przytłoczony. Opadłem na ścianę i zsunąłem się po niej na podłogę. Tępym wzrokiem wpatrywałem się w sznurówki, nie wiedząc, co mam myśleć o całej sytuacji.
- Jestem....i nie wiem, co sam mam o tym myśleć... - szepnął cicho i wyszedł, a ja zostałem sam w jego pokoju otoczony jego rzeczami i zapachem.

niedziela, 4 grudnia 2016

"Lustro" rozdział 5

- Kocham Cię, Hirata.
Jego głowa coraz bardziej zbliżała się w moją stronę. Może chciałam, by to zrobił. Może jednak nie. Nie byłam tego pewna. Niczego wówczas nie byłam pewna. Niczego, poza jedną rzeczą...
Tętnice znowu zaczęły mi szaleć. Pożądały krwi. Niezrozumiała dla mnie żądza zaczęła mnie powoli otaczać coraz ciaśniejszym kręgiem, aż wreszcie zamknęła mnie w nim...póki nie wróciła mi świadomość.
Nie mam bladego pojęcia, ile minęło czasu, ale gdy wreszcie doszłam do siebie...no właśnie. Dzieci, wyjdźcie z internetu, jeśli gore was odstrasza, bo to, co właśnie odczytacie, nie należy do najmilszych opisów. Toru leżał na posadzce na moim tarasie i krwawił z każdej możliwej dziury w ciele. I to nie tylko tych, które mają cali, nie poćwiartowani, ludzie. Widziałam ogromną ranę biegnącą przez środek jego brzucha, rozdartą koszulę, którą miał na sobie. Wszystko skąpane w krwi, która była wszędzie. Przerażone spojrzenie było skierowane wprost na mnie, ale gdy tylko próbował powiedzieć cokolwiek, zaczynał się dusić własną krwią. Jedynie z ruchu warg udało mi się coś odczytać. "Demon. Karetka. Pomocy." I nic więcej póki nie stracił przytomności. Pobiegłam szybko po telefon, kilkoma ruchami odblokowałam go i zadzwoniłam. Zmyślałam im jak leci, że ktoś musiał się włamać i go zaatakować, podczas gdy ja poszłam do toalety, że próbowałam go ratować i w rzeczywistości nie wiem, co robić. Ambulans miał się pokazać za kilka minut, a do tego czasu mam pilnować, by oddychał. Wszystko fajnie, ale jego flaki wręcz latały na każdą stronę rozciętego brzucha przy najmniejszym poruszeniu, więc jak mam mu niby pomóc?! I jak do cholery mam mu robić masaż serca, skoro nawet nie jest na swoim miejscu?!
Przyglądałam mu się jeszcze chwilę, myśląc, jak mogę mu pomóc...i co się właściwie stało? Przecież jeszcze przed chwilą otaczał mnie ramieniem i chciał pocałować, więc jakim cudem? I w tym momencie podniosłam wzrok i spojrzałam w lustro. Moje ubrania we krwi - znowu, ale to da się wyjaśnić. Ale...co krew (najpewniej należała do Toru) robiła w moich ustach...? Musiałam natychmiast ją zmyć. Pobiegłam natychmiast do kuchni, obmyłam twarz... Zaraz, miałam pilnować jego funkcji życiowych! Pobiegłam do niego z powrotem z mokrą twarzą. Przyłożyłam twarz do jego ust, nadal oddychał. Słabo, bo słabo, ale jednak. Czyli żył. Rozpruty czy nie, żył. Tyle się liczyło. Potem już nie pamiętam za bardzo jakim cudem znalazłam się w szpitalu, a dokładniej czekając na wieści z operacji...
Ponoć po 3-godzinnej operacji udało im się złożyć go w całość. Niby nie było ciężko, jednak rany miał rozległe. Wszystko również wskazywało na rany cięte, więc gdzie podziało się narzędzie zbrodni? Nie zostało może u mnie? Na pewno nie. Przecież znalazłabym przy nim nóż! Nie jestem aż taka ślepa! Ani głupia...chyba.
Nawet nie pytali, czemu jestem we krwi. Razem z zaschniętą krwią na policzku. Może myśleli, że gdy podtrzymywałam jego funkcje życiowe, to przypadkiem wytarłam dłoń o policzek? Nie wiem. Nie siedzę w ich głowach.
Powiedzieli, bym wróciła do domu. Zwłaszcza, że robi się już późno i wracanie samej do domu może być niebezpieczne, bo przecież ostatnio krąży "ten demon". Nie musieli mi mówić, o kogo chodzi. Spojrzałam na zegar w poczekalni. O fuck, 21:38. Zaraz ucieknie mi jeden z ostatnich pociągów do Aoyama. Pożegnałam szybko lekarza i pobiegłam prosto na stację, gdzie ledwie zdążyłam wbiec do pociągu. Na szczęście o tej porze już prawie nikt nimi nie jeździ. Ale ta mała ilość ludzkości obecnej w komunikacji miejskiej patrzyła wprost na mnie z przerażeniem. Chyba nawet rozumiałam czemu. W końcu nastolatka cała we krwi, siedzi jakby nigdy nic, pewnie jedzie do domu. Ale czemu ona jest we krwi i nic ją nie boli?! Normalnie, przecież nie ona jest ranna.
Wróciłam do domu. Pustego, zimnego, bez żywej duszy w środku. Zamknęłam drzwi na zamek i poszłam do łazienki przy swoim pokoju. Ciuchy wsadziłam od razu do pralki i weszłam do wanny. Otulona gorącą wodą, całą masą piany o zapachu lawendy i dymem papierosa, zaczęłam myśleć nad całym dniem. A zaczął się tak niewinnie od porannych wiadomości. No i co ten świat robi z psychiką człowieka...

piątek, 11 marca 2016

Czas na zmiany~

Heeey~
Jak zdążyliście zauważyć wreszcie biorę się za poprawki na blogu :3 
Na pierwszy ogień poszedł największy problem czytelników jakim jest...szukanie w archiwum ;-;
Mi to co prawda nie sprawia zbytnio problemu, bo mam dostęp do spisu wszystkich postów, ale wiem, że Wam to strasznie przeszkadza. Nie jeden komentarz mi o tym krzyczał, ale do tej pory nie umiałam się tym zająć...na szczęście mam znajomych informatyków, którzy wreszcie zechcieli mi powiedzieć, gdzie co i jak się robi, by to wyglądało inaczej ;w;
Czuję dumę ~(*^*)~
Dodatkowo (jeśli nikt nie będzie miał nic przeciwko) mam zamiar rozpocząć na nowo "Himitsu" :3
Pierwszy rozdział zostanie tak jak jest, jednakże od drugiego rozdziału wejdzie radykalna zmiana. Zauważyłam, że już w drugim rozdziale zaczęłam powoli mylić strony w konspekcie pisanym przed wstawieniem pierwszego posta, więc...uporządkowałam go jak tylko się da i tym razem nie ma mowy o pomyłce w wątkach :3 
A poza tym...co powiecie na średniowieczny trójkąt Króla Wampirów, Księżniczki i jej Rycerza? ;3
Wyraźcie swoje zdanie, a postaram się napisać to jak najlepiej!
Jeszcze w tym tygodniu postaram się trochę pobawić wyglądem, więc trzymajcie kciuki! ( >w< )

~ Yuzuru Hitsugaya

niedziela, 31 stycznia 2016

"Lustro" rozdział 4

Przeszło mnie dzikie mrowienie po kręgosłupie i nieświadomie oblizałam wargi. Chciałam tej krwi. Teraz. Natychmiast. Jedną kropelkę. Tylko jedną. Maluteńką kropelkę... Zaraz! Musiałam się opanować. Przecież to nie jest możliwe, bym teraz zachciała krwi, której tak się kiedyś brzydziłam, a którą teraz omijałam kilometrami. Ta sytuacja przestawała  wydawać mi się normalną, jednak powoli widziałam połączenie wszystkiego.
Jednakże musiałam przerwać swoje przemyślenia, gdyż usłyszałam głos Toru, który coś mówił. Wypadłam z transu i spojrzałam wprost na niego.
- Em...mógłbyś powtórzyć? Zamyśliłam się... - powiedziałam z lekkim uśmiechem, patrząc jak się rumieni.
- Em...tego... Aoyama w jesieni wygląda pięknie....ale z Twojego tarasu jest w po prostu niezwykła. - powiedział, patrząc dalej za barierkę tarasu.
- Cóż, to prawda...ale nie uważam, by akurat mój taras miał najpiękniejszy widok. Tym bardziej, bo wolę ten u siebie w pokoju. - powiedziałam bez namysłu, kierując dłoń na plecy, gdzie za kokardą schowałam fajki. Wydobyłam całą paczkę wraz z zapalniczką i bezceremonialnie wyjęłam jednego fajka z paczki, wkładając go do ust od razu.
Odpaliłam i zaciągnęłam się, wypuszczając dym z kompletną obojętnością. Po czym spojrzałam na Toru, wstałam i podeszłam do niego z paczką. Może on też pali? Kto wie. W końcu tak idealny chłopak musi mieć jakieś swoje ciemne tajemnice, których nie okazuje nikomu. Tymczasem on właśnie bez żadnego uprzedzenia czy nawet obrócenia się wyjął mi papierosa z ust i zaciągnął się nim, wydychając powietrze wprost w przestrzeń przed sobą. Wpatrywał się przez chwilę w bezkresne niebo, które powoli zachodziło czerwienią i odcieniami fioletu gdzieś na horyzoncie. Oparłam się o barierkę zaraz obok niego i zaciągając się co raz, patrzyłam w tym kierunku. Staliśmy obok siebie w kompletnej ciszy, którą w końcu podjął Toru.
- Wiesz, Hirata....może to trochę nieodpowiednie miejsce na takie wyznania....ale chciałbym Cię o to teraz spytać...i proszę Cię, byś odpowiedziała mi szczerze... - zaczął niepewnie, nadal patrząc przed siebie gdzieś w horyzont.
- Czy....ech, może inaczej. Dlaczego nie dajesz nikomu się do siebie zbliżyć? - obrócił się w moją stronę, patrząc mi prosto w oczy.
Na chwilę ścięło mnie z nóg. nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Że to przez moich rodziców i ich podejście do wychowania dzieci? Że to mój własny wybór? Że tak na prawdę nie ma osoby, która mogłaby mnie zrozumieć? Że po prostu czuję się zbyt samotna w tym świecie przyjaźni, miłości i ogólnego poczucia, że ktoś mnie potrzebuje? Że najzwyczajniej w świecie czuję się jak wyrzutek? Każde moje podejście do kogoś kończyło się źle, bo nikt nie akceptował tego, jaka jestem. Ani mojego charakteru ani podejścia do spraw. Kto by w ogóle brał pod uwagę moje zdanie? Jednak jemu musiałam odpowiedzieć, cokolwiek.
- Nie czuję takiej potrzeby. - odpowiedziałam mu obojętnym tonem, odwracając twarz w jego stronę.
- Ale...przebywanie wśród ludzi jest chyba najważniejsze...bez tego przecież się obejdziesz...w szkole są ludzie, w pociągu też są, w sklepach również. Ich po prostu nie unikniesz... - powiedział trochę przejętym głosem. Zupełnie jakby się o mnie martwił...może rzeczywiście się o mnie martwi?
- Wiem. - powiedziałam spokojnie. - Może i muszę z nimi przebywać, ale nie chcę nikogo dopuszczać bliżej do siebie niż to potrzebne. Jeśli bym chciała się komuś wygadać, to mam od tego swój pamiętnik... -ugryzłam się w język. Po co ja to w ogóle powiedziałam?!
- Hirata...martwię się o Ciebie...w szkole zachowujesz się jak Księżniczka Lodu, ale ja widzę, że są rzeczy które w jakiś sposób Cię poruszają. A wiesz dlaczego to widzę...? Nie, dobra, to zły temat. W sumie to przyszedłem tu w innym celu...znasz może przepis na babeczki? - wyrzucił z siebie prawie na jednym wdechu. Byłam trochę zzorientowana.
- W sumie to potrzebna Ci jest mąka, jajka, proszek do pieczenia, mleko...
- Kocham Cię, Hirata. - przerwał mi w połowie zdania, po czym od razu mnie pocałował.
Przez kilka chwil stałam kompletnie wyrzucona z biegu, gdy wreszcie uświadomiłam sobie, co dokładnie się stało. Znowu to zrobił! Znowu wyznał mi miłość! I znowu w ten sam sposób.... Próbowałam go odepchnąć, ale tylko wzmocnił uścisk na mojej talii.

"Wolontariusz" Rozdział 4

- Powinienem chyba sobie odstrzelić łeb. - szepnąłem sam do siebie.
Od 17 stałem pod blokiem Adriana i wahałem się, czy warto wejść na górę. Czy w ogóle warto coś wyjaśniać. I co wyjaśniać... Te pytania kołatały mi się po głowie już odkąd przeczytałem kartkę. Iść tam czy nie iść? Zlać czy się przejąć? Co ja mam, do cholery, z tym zrobić?! Jednakże teraz chyba było już za późno. Stałem po jego blokiem od godziny jak jakiś morderca, który czeka na swoją ofiarę. Nawet jakaś babcia patrzyła na mnie z podejrzliwym wzrokiem. Monitoring osiedlowy jak zwykle na warcie... Ech, dobra, czas tam wejść.
Pchnąłem drzwi klatki, podszedłem do domofonu i wybrałem numer. Nie musiałem się nawet odzywać, bo domofon od razu zareagował i otworzył drzwi. "Więc czekał ciągle obok..." przeszło mi przez głowę, gdy jechałem windą. Wysiadłem i ruszyłem pod drzwi jego mieszkania. Nie zdążyłem nawet zapukać, gdy otworzyły się na oścież, a przede mną stanął ubrany w czarną koszulę i ciemnoszare rurki Adrian. Skąd wiedziałem jak wyglądał? Światło w każdym pokoju było włączone. Zacząłem się niepokoić...
- Hej. - rzuciłem na powitanie, jednak on mi nie odpowiedział. Wszedłem do środka i rozejrzałem się.
Rzeczywiście całe mieszkanie wyglądało o niebo lepiej, gdy było jasno. Chyba wolałbym się tak tym nie zachwycać, no ale cóż. Zdjąłem glany w przedpokoju i grzecznie ruszyłem za nim do jego pokoju. Obawiałem się tylko najgorszego...
Lecz ku memu zdziwieniu ołtarzyk zniknął. Na jego miejscu pojawiła się kolejna półka na książki. Miałem wrażeni jakbym ostatnim razem miał zwidy czy coś w tym stylu, a gdy chciałem o to zapytać, odpowiedź padła z jego ust.
- Już go nie potrzebuję. - wskazał głową na łóżko. Zadziwiająco był tam wszystkie rzeczy, które jeszcze ostatnio wchodziły w skład ołtarza.
- Wyjaśnisz mi wreszcie o co chodzi? - zagadnąłem kompletnie zagubiony.
- Usiądź...ja zaraz wrócę. - rzucił i zniknął. No po prostu poszedł. Słyszałem tylko jak zamykają się drzwi mieszkania.
Zacząłem panikować, lecz chyba bezsensownie. Nie zamknąłby mnie tutaj ot tak! Chyba...prawda? Boże, zaczynam wariować. "Kacper, weź się w garść, kretynie. On zaraz wróci..." beształem się w myślach. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. I się uspokoiłem. Rzuciłem skórę gdzieś na krzesło w jego pokoju i usiadłem na łóżku. Zacząłem przeglądać rzeczy leżące obok mnie.
Tak, to rzeczywiście moja koszulka, która w zeszłym roku zniknęła mi przed wf-em. I tak, to też jest mój zeszyt od historii, który pożyczałem komuś i go nie odzyskałem. Znalazła się nawet opaska z Woodstock'u. Im więcej rzeczy trafiało w moje ręce podczas rozeznania, tym więcej z nich rozpoznawałem jako swoje. Zadziwiająco dużo z nich rzeczywiście pamiętałem. Ale jednej rzeczy nie spodziewałem się tu znaleźć. Było to zdjęcie z zerówki. Tego byłem pewien. Bal. Od razu rozpoznałem siebie stojącego obok Panny Słoneczko i Kubusia Puchatka. A ja jako Batman. Oczywiście, że pamiętałem ten bal! Bo właśnie wtedy po raz pierwszy ktoś dostał ode mnie w twarz. I to nie był nikt inny jak....o kurwa...już sobie przypomniałem.
Właśnie na tamtej zabawie jako postacie bajkowe uderzyłem kogoś po raz pierwszy. Dziewczyna przebrana za Pannę Słoneczko była naprawdę ładna i każdy chciał z nią zatańczyć. A ja oczywiście jak jakiś idiota byłem tak zaślepiony, że nie dawałem nikomu się do niej zbliżyć. Więc gdy wróciłem z toalety i zobaczyłem, że tańczy z kimś innym, wpadłem w szał. Pamiętałem, że tamten chłopak potem miał złamaną rękę i zmienił szkołę. Lecz im bliżej teraz przyglądałem się twarzy chłopca w przebraniu Piotrusia Pana, tym bardziej go kojarzyłem. Osobą, którą wtedy pobiłem był nikt inny jak...
- Więc jednak pamiętasz, kto tańczył ze Słoneczko. - powiedział kompletnie beznamiętnym głosem.
- To byłeś Ty...? - spytałem trochę przerażony. Nie rozumiałem już całkowicie co się dzieje...

piątek, 2 października 2015

"wolontariusz" Rozdział 3

Cały mój pogląd na osobę Adriana zmieniło się diametralnie wraz z przekroczeniem progu jego mieszkania. Utrzymane w ciemnych kolorach było wręcz mroczne. Aż trudno mi było uwierzyć, że tu mieszka tak pogodny chłopak. Salon stonowany w brązie, przedpokój w odcieniach granatu, kuchnia i łazienka w odmętach szarości, a jego pokój wręcz tonął w graficie. Przeraziło mnie to nie na żarty.
- Czy tylko ja mam wrażenie, że tu nie ma okien? - powiedziałem z przerażeniem, nie wiedząc, gdzie mam stanąć, by nic nie nadepnąć.
- Są...ale...tu po prostu jest ciemno. - wyszeptał ciszej niż mogłem usłyszeć.
Po jakiejś chwili moje oczy przywykły do ciemności otaczającej mnie z każdej strony i dostrzegałem coraz więcej szczegółów. Byłem zdziwiony własnym odkryciem. Na ścianach przedpokoju powieszone były obrazy w barwach dostosowanych do otoczenia. Im ciemniejszy pokój, tym ciemniejszy obraz, a jego kontury dało się rozróżnić jedynie za pomocą dotyku. Nieświadomie dotknąłem jednego z nich, gdy już weszliśmy do kwadratu Adriana. A uświadomiłem to sobie jedynie przez czyjąś dłoń na moim ramieniu.
- Adrian? Co Ty odpierdalasz?! - ryknąłem, może trochę zbyt agresywnie, bo pedałek od razu się odsunął z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
Uspokoiłem się trochę i spróbowałem jakoś do niego podejść i przeprosić, ale niestety Adrian odsunął się jeszcze bardziej, znikając za czarną zasłoną okienną. Odsunąłem ją machinalnie, wpuszczając do pomieszczenia trochę światła, a w oczy rzucił mi się mały ołtarzyk. Ołtarzyk z moim zdjęciem profilowym z FB, koszulką na wf, którą zgubiłem w zeszłym roku i kilkoma innymi rzeczami, które na bank należały do mnie.
Spojrzałem na niego z obrzydzeniem i po prostu opuściłem jego mieszkanie. Nie oglądając się za siebie, wybiegłem z klatki i poleciałem wprost na przystanek. Po chwili jednak zrezygnowałem z czekania na autobus i poszedłem pieszo do domu. Cholerny ZTM jak zwykle przeciwko mnie, nawet gdy go potrzeba i jest już opóźniony w cholerę.
Nie patrząc nawet jak, obiegłem do domu. Nawet się nie zmęczyłem. Nawet zadyszki! Zaczęło mnie to trochę przerażać, bo to jednak był jakiś tam dystans. Powinienem zacząć kaszleć albo cokolwiek. Nic! Jedno wielkie gówno! Tak mi tego w tej chwili brakowało, żeby chociaż trochę się zmęczyć. A zamiast zmęczenia czułem się jakbym urodził się dzisiaj. Cholera!
Całą resztę dnia siedziałem zamknięty we własnych czterech ścianach, kursując jedynie do kibla albo do kuchni po żarcie. Siedziałem i myślałem. Co miał znaczyć ten ołtarzyk?! Przecież nie jestem gejem! Niech sobie lata za kim chce. Ale nie za mną, do cholery! I w ogóle co on niby mi miał wytłumaczyć...? Kojarzyłem, że chodziło o coś związanego z TPD...ale co, to nie miałem pojęcia.
Około północy mój móżdżek wreszcie przestał kontaktować i po prostu usnąłem. W ubraniu, bez prysznica - trudno. Odfajkuję to rano. Przecież zdążę....chyba. No ale rano pojawił się taki maluteńki problemik. Nie ma to jak zaspać i obudzić się dopiero o 8. W momencie, gdy już powinienem siedzieć na lekcji. Zresztą, kto by tam o to dbał. Natychmiast wstałem i ruszyłem pod prysznic. Typowo w domu o tej porze nie było już kompletnie nikogo. Kto by próbował mnie budzić. No bo po co. Kacpra się nie budzi, bo ugryzie, i tego typu sprawy. Szybki prysznic, pupcia niemowlęcia na policzkach, szybkie spakowanie zeszytu i długopisu i w drogę. Pod szkołą byłem już pół godziny później, więc idealnie na drugą lekcję. Do szatni nawet nie zajrzałem, bo z momentem mojego przekroczenia wejścia, rozbrzmiał jakże cholerny i głośny dzwonek. Pobiegłem na lekcję. W końcu kiedyś muszę zdążyć choć raz na lekcję bez spóźnienia.
Nauczycielka gegry była wręcz osłupiała, gdy wkroczyła do klasy, a ja już siedziałem na swoim miejscu przy oknie w ostatniej ławce. Cud świata, Atraszewski siedzi na dupie jeszcze przed wejściem belfra. To się chyba nie dzieje... Nie wierzyłem powoli sam w siebie, ale geografka nawet nie wzięła tego pod uwagę. Na szybko sprawdziła listę i zaczęła nudzić całą klasę tematem. Niby jednak jestem na mat-fizie, ale gegra na cholerę mi? Zeszyt "od wszystkiego" służył mi tylko do matmy, fizyki i ewentualnie historii. Tylko to, co mnie interesuje, reszta to jakieś mniej określone bazgroły zaczynające się gdzieś na końcu zeszytu.
Nie zauważyłem nawet, kiedy zadzwonił dzwonek. Siedziałem tak w ławce i wpatrywałem się za okno, nie słysząc nic poza własnymi myślami. Musiałem jakoś pogadać z tym kretynem i wszystko z nim wytłumaczyć, nawet jeśli nie miałem na to ochoty. Wpychając zeszyt i długopis do plecaka, usłyszałem czyjeś kroki za swoimi plecami. Nie zdążyłem się nawet obrócić, gdy na mojej ławce pojawiła się karteczka, a tajemnicze stąpanie ucichło i zniknęło. Podniosłem kartkę z biurka i wcisnąłem do kieszeni, zgarnąłem kostkę i wyszedłem z klasy. Dopiero stojąc pod oknem, rozłożyłem ją i przeczytałem.
" Wczoraj nie wyszła nam rozmowa za bardzo, więc chcę Ci to wszystko wytłumaczyć na spokojnie. Przyjdź do mnie jak znajdziesz czas dziś wieczorem. Piwo i te sprawy. A. "
No to zaczyna się moje piekło...

poniedziałek, 27 lipca 2015

"Słodka czy kwaśna?" Rozdział 7

Zaraz po przebudzeniu ujrzałam jeden mały szczegół, którego wcześniej na pewno nie było. Mała koperta na balkonie świadczyła o tym, że gdy spałam, ktoś tu był. Nadal jeszcze ospała podniosłam się na klęczki i podreptałam do drzwi. Otworzyłam je jednym, choć trochę leniwym ruchem. Sięgnęłam po kopertę i szybko zamknęłam drzwi. Chwila na zewnątrz dała mi do zrozumienia, że na dworze jest strasznie zimno. Straciłam już chyba rachubę czasu przez ten szpital, bo nawet nie wiedziałam jaki jest dzisiaj dzień. Cofnęłam się do kocyka, opatuliłam się nim i ułożywszy się wygodnie na łóżku, rozdarłam kopertę, na której jedynymi znakami było moje imię. Jedna wskazówka już jest - to musiał być w takim razie ktoś, kto miał pozwolenie, by tak do mnie mówić. Po rozdarciu z koperty wypadł cały plik zapisanych kartek. Przeglądając je powierzchownie i patrząc na znaki, pismo wydało mi się znajome. Niby należące do chłopaka, ale zostawiały ślad damskiej ręki. Yotaka. To nie mógłby być nikt inny, gdyż to właśnie jego kanji miało kilka specyficznych podobieństw do mojego.
Znalazłam pierwszą stronę i zaczęłam czytać, pełna obaw, co chciał mi powiedzieć, a co jednak napisał.
"Chihiro, nie zrozum mnie źle, ale chyba nie możemy się już dłużej widywać. Wiem, że nasza ponowna relacja nie trwa długo, jednakże nastąpiły pewne komplikacje, których najzwyczajniej chcę uniknąć w rzeczywistości. Lecz nim całkowicie się rozstaniemy, muszę powiedzieć Ci jedną rzecz. Pamiętasz jak kiedyś bawiliśmy się razem z taką jedną dziewczynką, która ciągle starała się o moje względy? Możesz jej nie rozpoznawać w tej osobie, ale to była właśnie Sorinozuka Mai, która wtedy miałam po prostu inne nazwisko. Yurikama czy coś w tym stylu, nie pamiętam. W każdym razie, to właśnie ta dziewczyna jest komplikacją, której chcę się pozbyć. Nie wiem jeszcze, jak to zrobić, ale chcę odsunąć ją od Ciebie najdalej jak się da, bo to właśnie ona Cię zmienia. Może to trochę egoistyczne podejście, ale chciałbym by wróciła moja dawna Chi. Ta Chi, dla której straciłem głowę i starałem się zrobić wszystko, by mnie zauważyła. Tak, Chihiro, dobrze czytasz. Nie pomyliłem żadnego znaku. Jednakże mówiąc prostolinijnie...eh, te słowa kiedyś musiały wyjść i przepraszam Cię, że wczoraj tego nie powiedziałem. Nie miałem po prostu odwagi na to, by niszczyć tak dobrze prosperującą przyjaźń między nami. Chociaż nawet na kartce mam pewne obawy co do tego, jak odbierzesz moje słowa... No ale cóż, skoro już zacząłem to dokończę. Chihiro, może wczoraj zauważyłaś, że byłem jakiś spokojny? Nie umiałem spojrzeć Ci w oczy, gdy powiedziałaś, że Cię skrzywdziła. Nienawidzę jej teraz, bo zraniła moja księżniczkę. Nie wydaje Ci się. Jest coś, co chcę Ci powiedzieć już od dawna, jednak nigdy nie mogę trafić na ten moment. Kocham Cię, Chihiro, i nie wiem czy będę umiał powiedzieć Ci to w realnym świecie, mimo że bardzo chcę. A teraz wybacz, ale zniknę na kilka dni...muszę sobie wszystko poukładać, bo nie wiem co mogę jeszcze zrobić. Poza tym, zmieniłem adres e-mail, więc nie masz nawet jak się do mnie odezwać. Spokojnie, jak tylko wrócę do normalnego stanu, od razu do Ciebie zawitam. Tylko tym razem nie zaskocz mnie taką ilością słodyczy...bo to jednak było za dużo. Twój Yotaka"
Nie wierzyłam w to, co jest napisane. Czy to naprawdę była ta sama dziewczyna? Może to właśnie z nią konkurowałam? Musiałam natychmiast porozmawiać z Sorinozuką, jednakże coś stało mi na przeszkodzie. A tym czymś były wczorajsze zdarzenia. Wiedziałam, że tylko rozmowa z nią da mi do zrozumienia wiele rzeczy i nie mogę od tej rozmowy czekać w nieskończoność. Z postawieniem wyjścia do ludzi i zawitania do jej domu, wyskoczyłam spod koca prosto w stronę prysznica. Dość długo stałam pod przyjemnie ciepłym strumieniem wody nim wreszcie zaczęłam myć włosy. Po tym jakże wydłużonym czasie "porannej" toalety, od razu wzięłam się za delikatny makijaż i dobranie stroju. Tym razem nic z cosplayu. Zwiewna sukienka, w której dawno już nie bywałam na zewnątrz, nadal czekała na swoją kolej w szafie. Szara barwa upstrzona czerwonymi koronkami u spodu aż prosiła się o założenie do niej specjalnej czerwonej wstęgi, którą zawsze miałam w komplecie z sukienką. Przez chwilę męczyłam się z sznureczkami na plecach, by wreszcie obejrzeć się w tafli lustra. Dawno tak nie wyglądałam i zachwycałam się swoim widokiem. Niczym jakiś narcyz. Każdy przecież kiedyś musi polubić własne odbicie, a na mnie właśnie teraz przyszedł czas.
Ubrana jak na jakąś uroczystość, zbiegłam po schodach i zawitałam do kuchni, gdzie właśnie Usui szykował nakrycie na obiad. Niby wszystko wyglądało tak samo, ale jednak inaczej. Był środek tygodnia, a moja mama stała w kuchni i przyrządzała jedzenie dla całej rodziny. Po zapachu rozpoznałam, że gotuje moje ulubione danie, jakim było pierożki giyoza z kurczakiem i smażonym w przyprawach curry ryżem. Uwiedziona zapachami, usiadłam przy stole i posłałam bratu najmilszy uśmiech, na jaki było mnie stać.
- No no, nasza księżniczka chyba została zwabiona. - powiedział z uśmiechem, ustawiając przede mną miseczkę na ryż.
- Księżniczka jest w dobrym humorze, braciszku. - odparłam z nieschodzącym uśmiechem, choć tak na prawdę nie miałam pojęcia, skąd nagle ten dobry humor.
- Mam nadzieję, ze dzisiaj zjesz z nami, Chihiro. - powiedziała smętnie mama, idąc z kuchni z parującymi nadal kociołek z pierożkami. - Jedzcie ile chcecie, najwyżej później dorobię tacie.
Zjedliśmy w całkowitej ciszy, przerywanej jedynie dźwiękami układanych pałeczek. Niby zwykły rodzinny obiad, jednak pałał od niego pewien rodzaj szczęścia. Dawno już nie widziałam, żeby cała nasza rodzina - z wyjątkiem taty, który był nadal w pracy - jadła wspólnie. Patrzyłam z uśmiechem na mamę i wyobrażałam sobie jak jej umęczone latami prowadzenia domu dłonie robiły dzisiaj pierożki, które wyjątkowo smakowały dziś inaczej. Jakby słodziej, a jednak tak jak powinny. Przykro mi tylko było, że cała nasza rodzina nie może być wiecznie w takim składzie przy stole.
- O której dziś tata wraca? - spytałam, patrząc nadal na mamę.
- Prawdopodobnie za kilka godzin. Dzwonił, że mają dziś dużo pracy, bo wprowadzili jakiś nowy projekt i wyznaczyli go, by go skończył. - powiedziała smętnym wzrokiem. Zauważyłam, że i jej brakuje kogoś przy tym stole.
Po obiedzie, ku szczęściu rodzicielki, zebrałam naczynia i poszłam pozmywać. Usui oczywiście patrzył na mnie jak na jakieś dziwactwo, gdyż zazwyczaj nienawidziłam tego robić, a tego dnia robiłam to z wielką przyjemnością. Chciałam w końcu przydać się na coś mamie i skończyć sprawiać jej problemy. Musiałam co wreszcie w sobie zmienić. List od Yotaki trochę otworzył mi oczy, mimo że nie wiedziałam co z mam z tym zrobić...
Po zmywaniu, ruszyłam do pokoju. Położyłam się na łóżku i jeszcze raz przeczytałam każdy znak listu. Przemyślałam całą sytuację na spokojnie, po czym zabrałam torebkę i wyszłam na spacer. Spacerowałam po okolicy dostatecznie długo, w końcu skierowałam się w stronę parku, w którym tak często jako dzieci bawiliśmy się z Kuramą. Wspomnienia wzięły nade mną górę, gdy usiadłam na huśtawce i nagle zaczęłam płakać. Czy ze szczęścia, czy ze smutku, bo to już nie wróci? Nie wiem. Nie wiem też jak długo siedziałam bez ruchu, wpatrując się, jak na moje kolana spadają coraz większe krople łez. Po jakimś czasie na huśtawce obok ktoś usiadł, a ja dalej patrzyłam w dół. Czyjaś ręka pogładziła mnie po plecach. Rozpoznałam ten dotyk od razu, powoli obracając się w stronę drugiego siedziska...jednakże tam już nikogo nie było, a znajoma koszula oddalała się w stronę parku. Wstałam i pędem pobiegłam za nią.